Latami odsuwałam ten tytuł na później, choć nie stroniłam od problematyki rasizmu, braku tolerancji i zrozumienia dla wszelkiej "inności", zarówno w powieściach, jak i literaturze faktu. I dziś przyznaję, że zetknęłam się z Nelle Harper Lee zbyt późno, by ta książka mogła wywrzeć na mnie duże wrażenie. Przede wszystkim dlatego, iż w głównej mierze treść traktuje ogólnie o społeczności amerykańskiej w Alabamie w latach trzydziestych minionego wieku, a nie jest w głęboki sposób przesycona pierwiastkiem rasistowskim. Przynajmniej nie w takim stopniu, jaki spodziewałam się odkryć w książce i jaki przystawałby do opisywanych zdarzeń jak na tamte czasy. Powiedziałabym, że Autorka dość delikatnie przekazuje ten punkt wiedzenia, choć nie szczędzi nam moralizatorskiego tonu. Również sposób ukazania bohaterów jako skrajnie złych albo idealnych zaburzał mój odbiór lektury. Właściwie w treści wszystko przyjmuje wymiar jednoznaczności i jest albo białe albo czarne, czyli rzadko spotykane w naturze. Rozumiem powód dla którego stworzono skrajności, w końcu w ten sposób łatwo pozyskać dwa odmiennie myślące obozy mieszkańców i uwypuklić skalę nienawiści do czarnoskórych. Ale o ile mój umysł ogarnia logikę budowania fabuły, to już bynajmniej nie przyjmuje takiej formy za coś ponadczasowego.
Oczywiście mogłabym spojrzeć przychylniej na treść biorąc pod uwagę również moment pierwszego wydania, napiętą sytuację między ludnością czarnoskórą, a dominującymi w każdej strefie życiowej białymi i że prawdopodobnie został wiarygodnie odtworzony klimat tamtych czasów oczami kilkulatki. Jednakże te przesłanki nie zatrą dyskomfortu użerania się z przewlekle prowadzoną fabułą pierwszej części, którą okroiłabym o połowę, by skupić się na konkretach. Nie zatrze również przejaskrawienia w wypowiedziach dziewczynki, czy też jej ojca, które są idealne jako cytaty, ale dość niewiarygodnie wypadają jako budulec dialogów. Skaut może być wiarygodna jako dziecko skore do psot i czasem naiwne w swej szczerości, jednak już w warstwie językowej traci, bo nagle uzyskuje status dojrzałej osoby. Gdyby takie głębokie przemyślenia były rzucane jako przebłyski młodego umysłu, czyli od czasu do czasu, nie byłoby tak natrętne dla mojej świadomości. Przy czym mam świadomość, iż mówienie ustami osoby dorosłej, wspominającej przeszłe wydarzenia, pamiętając przy tym jak się wtedy czuło, jest zamierzonym działaniem Autorki. Jednak dla mnie ten zabieg, choć oryginalny, budzi moje podejrzenia. Poza tym wydawałoby się, że kluczowym wątkiem w lekturze będzie rozprawa sądowa i uwypuklenie konfliktu natury moralnej, a po przeczytaniu odnoszę wrażenie, iż odbyło się to tak przy okazji, jakby na marginesie wydarzeń. Treść niby opisuje dramat, a nie czuję się wagi przedstawianych problemów.
Być może moje rozczarowanie wynika stąd, iż w "Zabić drozda" nie znalazłam nic odkrywczego. Gdybym miała naście lat mogłoby mnie coś zafrapować, mimo iż już jako nastolatka miałam skonkretyzowane podejście do tak istotnych kwestii, jakie starała się poruszyć Lee. I tak, konwencja jaką zastosowała może się sprawdzić przy młodym, niedoświadczonym czytelniku, ale gdy dziś czytam książkę traktującą o ważnych treściach społecznych bardzo nie lubię ograniczeń narzuconych przez narrację idącą od początku do końca w określonym kierunku. Tutaj nie trzeba myśleć, właściwie można nie mieć zdania, bo i tak jedyny słuszny punkt widzenia przekażą nam prawi bohaterowie. A do tego to uciążliwe prześladowanie przez wybijający się w treści pouczający ton. Nic nie poradzę, że w taki sposób odbieram ponadczasową lekturę, w pewnym sensie sama zabijając drozda.
Ta powieść jest moralizatorska aż do bólu. Jej jednoznacznie oceniane postaci nie inspirują mnie do przemyśleń. Zasadniczo nie ma niczego pośrodku, co prowokowałoby do sprzeciwu, rozważania sytuacji na różne sposoby, bo i po co skoro Autorka z góry ustala jakie mamy mieć wnioski po lekturze. A mnie właśnie z tym kojarzy się klasyka, że można, a nawet trzeba zastanowić się nad jej składnikami, a nie odbierać gotowy wzorzec do zaakceptowania, jako jedyny słuszny.
Cóż.. cobym nie napisała, uważam, że tytuł zobowiązuje i warto przeczytać, odkryć w nim coś, co być może czytelnika zafascynuje. A ja włożę książkę między klasyki, te z mniejszym potencjałem oddziaływania. Jednocześnie zamierzam sięgnąć po kontynuację, bo podobno dalsze losy bohaterów mogą mi wynagrodzić jednokierunkowość Drozda.