Można pisać o ludzkich dramatach. Można bohaterów swoich książek umiejscawiać w wielkim mieście, które ich porwie w zarobkową codzienność, lub wrzucać do małej mieścinki, do niepozornego miejsca na mapie, które nazywa się Anielin. Można w miasteczku kreślić ludzkie losy tak, że chce się do tego miejsca przeprowadzić, zamieszkać i żyć nim. Można pisać, jak Iwona Mejza i nie szukać w tekście niczego innego, poza cennymi wartościami samymi w sobie.
Oto miasteczko Anielin i jego mieszkańcy, których znamy z poprzednich dwóch części. Znamy lub dopiero poznamy, bo każda z wcześniejszych książek może istnieć samodzielnie. Czytasz „Miejsce na ziemi” i od początku czujesz więź zarówno z tymi postaciami, jak i z tym miejscem. Osiadasz tu. Chadzasz do Antoniego na pyszną mieloną kawę, zachodzisz na plebanię do księdza Ludwika prosząc o spowiedź, czasem nawet przekroczysz prób miejscowej księgarni prowadzonej przez braci i panią, która dopiero się ujawniła. W tym miejscu masz świadomość, że cokolwiek się wydarzy, dasz sobie radę. Tu nie będzie ci ciążyć przeszłość, bo najważniejsza jest chwila. To, co teraz, bo jutra może nie być.
„(…) Nie da się wszystkiego zaplanować, nie da się wszystkiego przewidzieć, że życie pełne jest niespodzianek i czasem wśród czekoladowych jajek znajdzie się śmierdzący zbuk” myśli Marta, główna bohaterka „Miejsca na ziemi”, której życie nie szczędziło tragedii, łez i poczucia beznadziei. Na jej przykładzie autorka pokazuje, co i dlaczego życie nam serwuje każdego dnia. Zresztą, nie tylko na jej jednej. Każda z osób w Anielinie zna gorzki smak życia. Smak, którego się boi i który trwoży. Świadomość próbuje widzieć jasność przyszłych dni, ale różnie to się udaje. Jak pisze Maria Dąbrowska: „Można być wszędzie, jakby u siebie w domu… tu w chałupie i tam… Ale można być też, jak dzikie ziele w ogrodzie o pięknych kwiatach”.
Jest starsza pani, która mając 82 lata staje na ślubnym kobiercu. Jest Antoni i jego ukochana Felicja, która związała się z nim z miłością, ale i z bolesną świadomością, że oto ma męża niepijącego alkoholika. Jest i Marcin, który stoi u progu nowego czegoś. Czego? Może czegoś lepszego, a może gorszego? Każdy zakręt dnia zaskakuje, zza każdego rogu wychodzą niespodzianki, które nie zawsze są tymi pożądanymi. Jest i pani prowadząca cukiernię… i kasjerka ze sklepu spożywczego… „Miejsce na ziemi” przyjmie każdego. Zaprasza do siebie, podstawia wygodne krzesło przy stole kuchennym i częstuje gorącą herbatą. Słuchasz opowieści ludzi, którzy z każdą przeczytaną stroną stają ci się bliżsi. Współodczuwasz ich, rozumiesz bez słów. Oni dolewają ci herbaty, dosypują coraz to więcej samodzielnie wypiekanych ciasteczek i mówią, mówią… szukają w tobie wsparcia.
Tak pisze Iwona Mejza. To przyjazne, książkowe środowisko spaja się z tobą. Czytasz i odpoczywasz i choć czasem smutek doskwiera twoim myślom, to nie wstajesz od stołu, bo czekasz na koniec.
Anielin, miasteczko, jakich mało. To niewielka miejscowość, w której wszyscy się znają, ale – wbrew przesądom – nie ingerują w obce życie, nie plotkują, nie zazdroszczą. To ludzie tak serdeczni, jak rodzice. Przyjaźni, ciepli i otwarci.
Po lekturze „Miejsca…” siedzisz w ciszy z uśmiechem na twarzy, a dwa koty łaszą się u twoich nóg prosząc o atencję. Książka pochłania, ale i one domagają się uwagi… Tak to już jest, gdy się człowiek zaczyta.
#agaKUSIczyta