Uwielbiam książki Magdaleny Witkiewicz. Na "Listy pisane szeptem" czekałam z niecierpliwością. Przeczytałam w dwa ciepłe, wakacyjne wieczory.
Bardzo podobał mi się pomysł autorki na przedstawienie zarówno żeńskiego jak i męskiego punktu widzenia na temat małżeństwa, miłości i szczęścia. Właściwie książka w moim odczuciu pełniła funkcję pewnego rodzaju przewodnika wiedzy i życia, wiele fragmentów dawało do myślenia. Książka ma dla mnie również przesłanie pedagogiczne, podoba mi się podejście głównej bohaterki do wychowywania dzieci. Dużym plusem był pojawiający się kilkukrotnie wyraz -pragmatyczny. Od razu skojarzyły mi się "Koncepcje psychologiczne człowieka" Józefa Kozielskiego. Zapewne wiele osób sięgnęło do słownika po to, by poznać jego znaczenie.
Karolina i Sławek to małżeństwo z dwudziestopięcioletnim stażem. Są dosłownie jak ogień i woda, ale cóż, jak wiadomo przeciwieństwa się przyciągają;). Kłócą się i rozwodzą chyba jak każde normalne małżeństwo. Ona- szalona, odważna, business woman. On- zdystansowany, spokojny, ceniący sobie spokój mężczyzna, który nie lubi zmian. Ich dwójka dorosłych już dzieci wyprowadziła się z domu. Córka do Krakowa, syn do Amsterdamu.
Ciekawie jest śledzić losy małżeństwa od samego początku, czyli od momentu ich poznania się i stopniowo "przechodzić przez życie" wraz z bohaterami. Czytając książkę myślimy, że to istny rollercoaster i chyba tak właśnie wygląda życie większości z nas. Najpierw miło, namiętnie, mamy czas tylko dla siebie. Potem ślub, dzieci, brak czasu, brak snu, kłótnie i zmęczenie. Brak czasu na rozmowę. Mijanie się w korytarzu. Przyzwyczajenie.
Karolina prowadzi firmę marketingową wraz z przyjaciółką od wielu lat. Pewnej nocy otrzymuje email od niejakiego Marcina z prośbą o pomoc. I w tym momencie zaczyna się wymiana zdań, jest nawet propozycja spotkania.
Muszę podkreślić, jak bardzo podoba mi się postawa Marcina. Szczery, szarmancki mówiący wprost, że ma żonę. Karolina wyobraża sobie ją jako piękną zadbaną kobietę z lekkimi zmarszczkami w kącikach oczu, spowodowanych śmiechem.
Gdzieś w połowie książki zaczynamy się domyślać kim jest emailowy Marcin- mężem Karoliny. Oczywiście, ani jedno ani drugie, nie wie, że ze sobą pisze. Podszywają się bowiem pod inne osoby- Karolina używa imienia i nazwiska swojej babci :)
Dopiero gdy Sławek pisze do Karoliny o spodniach i dmuchawcach, wszystko staje się jasne. Karolina pisze że swoim mężem.
" Moja żona kocha symbole. Przywiązuje do nich dużą wagę (...) wziełła kilka nasion dmuchawca, włożyła je do buteleczek i powiedziała mi, że jak między nami będzie się działo źle, to wypuścimy te nasionka w świat, by nasza miłość się rozrosła".
W tym momencie małżeństwo zaczyna że sobą szczerze rozmawiać, Karolina wyznaje mężowi, że to ona jest Martą Firlej. Tłumaczą sobie wszystko, razem czytają "listy pisane szeptem". Dzięki temu, Sławek wyprawia żonie urodziny- niespodziankę, o której tak marzyła przez całe życie. Niekiedy wystarczy usiąść i ze sobą szczerze porozmawiać o tym, co nas boli co byśmy chcieli zmienić lub przynajmniej spróbowali. Sądzę, że tą książkę kobiety w różnym wieku będą interpretowały inaczej. Ja odnalazłam cząstkę siebie w głównej bohaterce.