Nie powinniśmy recenzja

Szukacie lekkiej, przyjemnej, rozgrzewającej historii na jesienne i zimowe wieczory?
Proszę bardzo! Książka Vi Keeland z pewnością do takich należy.

,,Nie powinniśmy” to romans biurowy, ze świetnie poprowadzonym wątkiem hate-love.

Bennet i Annalise oboje młodzi, piękni, wykształceni, szalenie ambitni, na stanowiskach. Fuzja firm, w których są zatrudnieni, sprawia, że są zmuszeni walczyć o to samo stanowisko. Wygra tylko jedno z nich, a żadne nie zamierza ustąpić.

Autorka pokazała, że nie każda rywalizacja jest niezdrowa. Można konkurować z klasą, uczciwie, nawet jeśli walka o klienta jest bezwzględna. Chyba po raz pierwszy czytałam romans biurowy, gdzie głowni bohaterowie są na tych samych stanowiskach, a nie łączy ich relacja, szef-podwładna.
Zwykle w książkach przeszkadzają mi zdrobnienia oraz ich nadmierna ilość, jakimi mężczyzna zwraca się do kobiety. Tym razem zupełnie mi to nie przeszkadzało, a przydomek, jakim nazywał Bennet, Annalise, wywoływał uśmiech na mojej twarzy.

,,Miłość i nienawiść dzieli cienka granica i nie powinno się jej przekraczać."

Świetne kreacje bohaterów sprawiają, że przez fabułę się płynie. Stopniowo odkrywają się przed nami, zdejmują maski, za którymi skrywali swoje prawdziwe uczucia. Szczególnie Bennet, który żyje w poczuciu winy i obowiązku. Na co dzień sprawia wrażenie aroganckiego playboya z szelmowskim uśmiechem, traktujący kobiety przedmiotowo. Tę dwójkę od pierwszego spotkania połączyła niezaprzeczalna chemia, a całość idealnie okraszona jest ciętymi ripostami i sporą dawką humoru. Pikantne sceny opisane, ze smakiem, pobudzające wyobraźnię.
Dajcie się porwać fabule, która wciąga od pierwszego rozdziału, by na koniec dać odpowiedź na pytanie, czy wygra miłość, czy sukces?

,,Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów…”, chciałoby się rzec jeszcze bliżej, ale akurat tutaj to stare powiedzenie ma troszkę inny sens. Jaki? O tym będziecie już musieli przekonać się sami, do czego was naprawdę gorąco zachęcam. A, że będzie gorąco, to wam mogę obiecać.