Zanim sięgnęłam po książkę Agnieszki Lingas-Łoniewskiej byłam przekonana, że thriller psychologiczny o nazwie "Przyjdę, gdy zaśniesz" jest debiutem wschodzącego autora. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Pani Agnieszka napisała 30 książek a ja dziwnym trafem nie wpadłam na żadną z napisanych przez nią pozycji! Będąc szczerą - ogromnie cieszyłam się na moment, gdy siądę z książką i zagłębię się w lekturze, bo co jak co, ale thrillery psychologiczne bardzo lubię i czytanie ich sprawia mi dużą przyjemność.
Po lekturze mam niemałą zagwozdkę odnośnie oceny tej książki. Po odłożeniu tej lektury i odsapnięciu od niej przez kilka dni, w mojej głowie pojawiła się tabela z plusami i minusami tej powieści. I tak mi się wydaje, że chyba niestety po stronie minusów będzie więcej informacji. Do rzeczy: z jednej strony książka wciągała (potencjał jest ogromny!), portrety psychologiczne jak i sami bohaterowie byli dość mocno ukazani (czuło się niepewność, lęk, złość co uważam za plus w kreowaniu postaci i w ogólnym odbiorze bohatera) natomiast sama historia była dla mnie bardzo przewidywalna. Już po pierwszych rozdziałach sama w głowie opowiedziałam sobie historię, która czekała mnie na kartach tej opowieści. Trochę mi smutno, bo nie czułam większego zaskoczenia na które mimo wszystko ciągle gdzieś, z tyłu głowy i w głębi serca, czekałam. Fabuła naprawdę zasługuję na plus ale zabrakło mi zaskoczenia. Zwroty akcji w książce również były dla mnie wysoce przewidywalne. Plusem jest styl pisania Pani Agnieszki, bowiem książkę czytało się jednym tchem. Chociaż przyznam, że czasami czytałam z parsknięciem śmiechem i niedowierzaniem, zwłaszcza gdy chociażby przeczytałam zdanie "dotknął mojej miękkości" (czego przepraszam? miękkości? czy chociażby słowo pochwa jest aż tak krępujące, by użyć go w książce? Miękkość powaliła mnie na łopatki.). I chyba czas przejść do minusów, które odbierały mi radość z czytania. Wiecie jak to jest, gdy bohater jest tak wyraziście przedstawiony, że aż staje się nie do zniesienia? No właśnie... Jak mnie wkurzał brat głównej bohaterki jak również sama Iga (czyli owa bohaterka)!
On - przerysowany zbuntowany nastolatek ściągający do domu laski z Roxy, ona zapłakana mimoza potrzebująca stałego wsparcia, rzucająca się w ramiona każdemu facetowi. Oj nie, tacy bohaterowie nie są moimi ulubionymi postaciami w literaturze. Dodatkowo jak już wspomniałam, od pierwszych rozdziałów możemy bez problemu przepowiedzieć całą akcje jak również możemy od razu podzielić bohaterów na tych złych i tych dobrych (więc automatycznie wiemy, że ze strony którejkolwiek z postaci możemy spodziewać się tego i owego).
Czy dobrze spędziłam czas z książką? Właściwie tak, nie uważam tego czasu za stracony, natomiast widząc wysokie oceny użytkowników, zastanawiam się czy coś u mnie poszło nie tak? ;) Może czytaliśmy zupełnie inną książkę? Do czego dążę: nie uważam, by książka była arcydziełem (a dziesiątek w ocenach jest multum!) czy że była wspaniałą pozycją, którą trzeba bezwzględnie przeczytać, bo w innym przypadku czytelniczy świat runie (takie odniosłam wrażenie, czytając z ciekawości niektóre zachwyty nad pozycją). Uważam też, że książka nie jest zła czy fatalna. Skoro dobrze spędziłam z nią czas to była chyba zwyczajna, dobra, bez większego szału.
Więc wydaje mi się, że uczciwie będzie, gdy ocenię ją na 5 gwiazdek. 5 na 10 będzie dobrym wypośrodkowaniem, zwłaszcza że historia ta ma swoje plusy i minusy.