Autor książki dotarł do człowieka, który zęby zjadł (dosłownie, zostały mu tylko trzy) na produkcji i przemycie narkotyków. W tym biznesie zyski są wręcz niewyobrażalne, ale ryzyko też duże, bo wpadka kończy się nie tylko bankructwem, ale w najlepszym wypadku długoletnim więzieniem, jeśli nie egzekucją. Z drugiej strony biznes to tak poważny, że jego zamknięcie spowodowałoby poważne perturbacje w gospodarce amerykańskiej i meksykańskiej, bo brudne pieniądze inwestuje się legalnie i są to bardzo wielkie sumy.
Mówi anonimowy rozmówca trochę o drobnym o przemycie narkotyków znanym z mediów czy filmów: kurier połyka kapsułki z kokainą lub przewozi towar w podwójnym denku walizki. Ale tak naprawdę idzie o biznes poważny, o tony białego proszku przemycane na statkach, w kontenerach, przez porty i lotniska. I tu wchodzi na scenę bohater opowieści nazywający sam siebie ‘systemowcem' czyli menedżerem, organizującym przerzut transkontynentalny wielkich ładunków narkotyku rzędu kilku ton. Opowiada szczegółowo jak to transportował kokainę w marmurze, szkle czy granicie, i jak wielkie sumy (miliony dolarów) zarabiał na jednym przerzucie. Opowiada o metodzie transportu 'za plecami' (znakomity pomysł!). Taki przerzut przez porty wymaga opłacenia wielu ludzi, policjantów, celników, marynarzy i kogo tam jeszcze. Każdy da się kupić, ale łączy się to z ryzykiem, zbyt wielu ludzi wie o przemycie, a ich może przekupić, kto inny.
Facet ma z pewnością duży talent biznesowy i logistyczny i tylko dziwi, że zmarnował sobie życie robiąc w narkobiznesie: spędził 22 lata w więzieniu gdzie stracił zdrowie (w tym kontekście tytuł książki brzmi wcale ironicznie), niemniej wciąż zgrywa chojraka, zresztą licho wie czy nie konfabuluje, nie ma sposobu by zweryfikować prawdziwość jego opowieści.
Sporo też opowiada o kolegach handlarzach, to prawdziwe rekiny biznesu, bo każdy kto robi w narkotykach: „nie zna żadnej etyki, nie przestrzega żadnej hierarchii wartości. Liczą się pieniądze i przyjemność jaką mogą ci dać. Nic innego.” Mamy więc chaotyczne opowieści o przemytnikach, przerzucających narkotyki w butach czy w brzuchu, królach życia, którzy pół owego wspaniałego życia spędzili w więzieniu. A poza więzieniem jest życie z dnia na dzień, pławienie się w luksusie, panienki, balety, pijaństwa. Całe to towarzystwo, bawiące się z policją w kotka i myszkę jest mocno nieciekawe, zabić człowieka to dla nich jak splunąć... Na szczęście w większości młodo giną albo gniją do śmierci za kratkami.
Książka jest chaotyczna, ale ciekawa, bo pokazuje narkobiznes jako działalność ekonomiczną przyciągającą wybitne talenty biznesowe czy organizacyjne. Po raz kolejny udowadnia, że walka z przemysłem narkotykowym to przegrana sprawa dopóki będą tak olbrzymie zyski (wynikające z prohibicji). Jedynie forma legalizacji połączonej z kontrolą mogłaby ten biznes zniszczyć, ale to raczej trudno sobie wyobrazić.