Przemoc psychiczna dotyka całe rzesze osób. Udowadnia to Renata Kin w swoim reportażu „Dlaczego nikt nie widzi, że umieram. Historie ofiar przemocy psychicznej”, którą miałam okazję przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B. Autorka przedstawiła w niej kilka osób, którym ich partnerzy odebrali pewność siebie, poczucie integralności i w zasadzie chęć do życia, traktując z sinusoidalną zmiennością nastrojów – od euforii miłości do całkowitego poniżania, czy nawet bicia.
Mimo że opisywane historie różnią się od siebie, to można je sprowadzić do jednego schematu: najpierw prześladowca jest ujmujący, kochany i stara się jak najszybciej omotać swoją ofiarę bezmiarem miłości, jaką chce jej ofiarować. Wkrótce jednak pojawiają się pierwsze sygnały, że nie wszystko jest takie cudowne – to mogą być pierwsze przykre słowa, jakaś krytyka, nieuzasadnione dąsy czy wybuchy złości. Po nich przychodzi skrucha i powrót do sielanki, jednak cykl gorszych dni zaczyna się powtarzać coraz częściej, wybuchy agresji są coraz dosadniejsze, ale i skrucha po nich gorętsza i bardziej wylewna. Ofiara jest poddawana praniu mózgu, stopniowemu uzależnieniu, wpada w błędne koło przyciągania i oddalania, które krok po kroczku zmienia ją w bezwolną i ogłupioną istotę, która już nie potrafi odróżnić dobra od zła, miłości od jej braku, przestaje rozumieć, co się z nią dzieje, a za ten stan obwinia siebie. Zwykle dotyczy to kobiet, lub może kobiety częściej szukają w takich sytuacjach pomocy w gabinetach terapeutycznych, dlatego istnieje takie wrażenie, że to one zazwyczaj stają się ofiarami.
Książka opowiada o kilku przypadkach, kiedy ofiary dały się omotać swoim prześladowcom w niepojętym stopniu. Były poniżane, bite, krytykowane na każdym kroku, a jednak ciągnęły do swoich partnerów jak ćmy do ognia. Huśtawka nastrojów, jaka stawała się ich udziałem powodowała, że odsuwały się od innych ludzi, zostawały osamotnione, bo nikt nie miał ochoty wysłuchiwać kolejnych żalów, kiedy ofiara jakby poddaje się temu prześladowaniu z własnej woli, mimo cierpienia, nie odchodzi.
Przerażająca jest świadomość, że ludzie zdolni nie niebywałego okrucieństwa, są wśród nas. To psychopaci lub jednostki głęboko zaburzone, które w niszczeniu innych upatrują dowodów na swoją władczość, czują się lepsze i ważniejsze, gdy ktoś się ich boi. Przerażające jest też to, że mechanizm, jaki wykorzystują do omotania swoich ofiar jest tak silny, tak bardzo uzależniający, że mimo dostrzegania tego, że ofiara jest krzywdzona, że dany związek jej nie służy, nie może go zerwać. Jak z alkoholem. Jak z narkotykami.
Reportaż czyta się dość dobrze, choć powtarzalność przedstawionych historii, ich schematyczność jest nużąca. Warto jednak po nią sięgnąć, bo temat jest niezwykle istotny. Zawiera nie tylko relacje osób prześladowanych, ale również wywiady z psychologami, którzy często mają do czynienia w swoich gabinetach z relacjami toksycznymi. Książka z pewnością pomoże wielu kobietom spojrzeć na siebie z życzliwością i odważniej zawalczyć o szczęście w życiu, zostawić za sobą złe związki, które przynoszą tylko ból, poczucie bylejakości, łzy. Uświadomienie sobie, że jest się ofiara manipulacji, może być uzdrawiające. Droga do opuszczenia toksycznej relacji jest długa, trudna, wycieńczająca, ale, jak udowodnili bohaterowie książki, może zakończyć się sukcesem, odcięciem się od źródła swojego cierpienia. Ofiary jednak podkreślają, że ich życie po opuszczeniu prześladowców, choć o niebo lepsze, dalekie jest od beztroski. Widzę w tym kolejną zbieżność z uzależnieniami.