Ależ panu zależało na tym, żeby ta książka miała przejrzystą strukturę, panie Nesbo! Żebyśmy widzieli wyraźnie tak wszystkie poszczególne wydarzenia, jak i ich rozwój, ich logiczne następstwo. Od gorącego (tak dosłownie, jak i niedosłownie) początku, zawiązania sytuacji, poprzez tworzenie się naszej ekipy śledczej, samo śledztwo i w końcu rozwiązanie sprawy. I, uczciwie trzeba to przyznać, skandynawski mistrz osiągnął generalnie ten swój cel. Wszystko widzimy nader jasno. Tylko, że... co z tego, skoro ani nas to nie wciąga (czy ktokolwiek, włącznie z największymi fanami autora był tu ciekaw tego, jak się wypadki rozwiną?) ani nie dostarcza wiedzy o świecie (gang wymuszaczy długów atakujący w knajpie, słodkie, wrócę jeszcze zresztą do tego tematu) ani... nic. Po mocnym, komiksowym początku (rzeczony gang, milioner z prywatnym zleceniem dla ex-gliniarza) zostajemy nader szybko przygnieceni dochodzeniem tak banalnym, że trudno, by było ono takim w większym jeszcze stopniu. Znajdowanie ciała, kojarzenie faktów, przesłuchania świadków (nawet wariograf się pojawia i postacie rzucają ciekawostki o prehistorii tego wynalazku) - to wszystko, no, nie porywa. Totalnie. Klasyka skandynawskiego kryminalnego smędzenia, którego fenomenu tak bardzo nie rozumiem.
I teraz pojawia się pytanie - czy fakt, że pisarz nawet nie próbował zainteresować nas problemem "kto tu zawinił" (a kto czytał "Krwawy księżyc" wie, że tak właśnie się sprawy miały), w zamian podsuwając nam banalną w swojej brutalności opowieść o molestowaniu, pedofilii i tego, co z takiego dramatu wynikło, miał nam, czytelnikom, był czymś celowym? Czy to była świadomie zaplanowana rekompensata? Tylko, że niby jak? Przecież podobne historie widzieliśmy już setki razy, nie działają na nas już jakoś specjalnie. Tu jest jakiś tam naddatek, ale na tyle wątły, że trudno go uznać za cokolwiek rekompensujący, choćby w niewielkim stopniu.
W ogóle banalność to trochę znak rozpoznawczy tej historii. Milionerzy to dranie, chwilowe współczucie dla których zaskakuje nawet ich adwokatów - celebrytów, tak ci ostatni nawykli do ich draństwa. No, szok. Politycy myślą wyłącznie o swojej karierze i można ich szantażować hakami z przeszłości. Co pan nie powie, panie Nesbo? Nawet taki szczegół, że ten, ze współpracowników naszego dzielnego stróża prawa, który go zdradza (mocne słowo w tym wypadku, ale nie znajduję lżejszego) bo ma długi i potrzebuje pieniędzy - tak, on też znalazł się w tej książce. Nawet na tej wzmiankowanej powyżej strukturze powieści musi się to odbić - od początku domyślamy się, że bliżej końca niż początku tekstu, ale nie pod sam koniec, ktoś zostanie aresztowany. Zgadnij koteczku, czy rzeczywiście zostaje?
Widać też, że Nesbo bardzo chciał wrzucić w ten tekst kilka nawet fajnych pomysłów, które zapewne zakiełkowały w przed jej napisaniem w głowie. Ten ze sterowaniem ministrem, czy z małą prowokacją, która Harry zrobił koledze. Ale, ale, fani pisarza, serio uważacie, że to było jakieś super pomyślane, odkrywcze czy fajnie zrobione?
Swoją drogą, to nieprzemyślenie w tej powieści pewnych zachowań bohaterów bywało wręcz zabawne, jak wtedy, gdy nasz vilianin jedzie gdzieś z ciałem, by tam je spokojnie obrobić. Pewny, że tego wieczoru w tym jakże dyskretnym miejscu nie zauważy i jednocześnie pewny, że następnego dnia rano ktoś w tym jakże często uczęszczanym miejscu ktoś to ciało odkryje. So sweet.
Rzuca się również w oczy, że autor bardzo chciał osiągnąć w jednym punkcie pisarski minimalizm: przy opisie roli mediów, szczególnie prasy, w śledztwie. Mamy widzieć, jak zmienia się ona w naszych czasach, choć - rzuca się to w oczy, podkreślam - Nesbo jak ognia unika pisania o tym wprost. Ma być właśnie "nie wprost", przy zastosowaniu jakiejś wzmocnionej wersji zasady "show, not tell". Wyszło "jakoś", po części to kupuję, choć też nie jest to jakieś mistrzostowo świat w tego typu opisywaniu.
Choć akurat od pewnego momentu i tu autor zaczął nam cokolwiek szarżować.
Mam wrażenie, że pisarz założył sobie pisząc tę powieść, że jeśli odwróci trochę role, zrobi z gliniarza kogoś na kształt prywatnego detektywa, to to pociągnie całą powieść samo w sobie. Nie pociągnęło, przynajmniej według mnie, zdaję sobie sprawę, że rzesz jego fanów nie przekonam. Szkoda, bo z początku ta literacka przejrzystość zapowiadała się całkiem ciekawie i po prostu fajnie.