Ze Stephenem Kingiem zaprzyjaźniliśmy się wiele lat temu. Różnie z tą naszą przyjaźnią było - często rozchodziliśmy się, by na nowo się odnaleźć. Zrobiliśmy sobie długą przerwę, sądzę nawet, że było to parę lat, aż do wydania przez Wydawnictwo Albatros - "Instytutu".
Jakoś, tak wewnętrznie, poczułam potrzebę ponownego zagłębienia się w mroczne czeluści umysłu pisarza, nazywanego niezwykle często Królem Horroru.
Może na wstępie już zaznaczę, że ja za takowego Go nie uważam i do ślepego uwielbienia jego pióra - równie mi daleko.
W obiekcie zwanym Instytutem przetrzymuje się niezwykłe dzieci, a mianowicie posiadają one zdolności telepatyczne i telekinetyczne. Osoby prowadzące ten mroczny przybytek, chcąc wzmocnić w nich umiejętności parapsychiczne - przeprowadzają różne testy. Często bardzo bolesne i mogące zakończyć się nawet śmiercią badanego. Ich okrutne eksperymenty są oczywiście ściśle tajne. Porywane dzieci znikają, by się już nigdy nie odnaleźć.
Nie ma w "Instytucie" odczucia grozy. Chyba, że ktoś jest szczególnie na nią wrażliwy. Jest tajemnica, którą odkrywamy kawałek, po kawałku. Fabuła nie jest zaskakująca, prawie od samego początku wiemy - do czego to wszystko prowadzi. Stephen King to niebywale utalentowany bajarz, gawędziarz. Pisze dużo, często mocno wokół tematu, tutaj na przykład często odnosi się do sytuacji politycznej Stanów Zjednoczonych, ale jakoś mi to w "Instytucie" nie przeszkadzało.
Motyw międzynarodowego spisku, izolacja dzieci od świata zewnętrznego, krzywda jakiej doświadczają z rąk dorosłych i ich niesamowite zdolności tworzą mroczny i intrygujący klimat, w który się po prostu wsiąka.
Kiedy już trafiłam z głównym bohaterem książki - Lukiem Ellisem do tej tajemniczej bazy, to nie wiedziałam jak to się stało, że nagle znalazłam się w połowie z 672. stron.
Pisarz powoli odsłania karty. Samo umiejscowienie obiektu już miło pobudziło moją wyobraźnie. Dzieci dzielą Instytut na połowy - Przednia, w której znajdują się na początku swojej drogi, gdzie robi się im m. in. zastrzyki na kropki (to tylko brzmi tak niewinnie) i Tylna Połowa, która też ma swój podział, który wieńczy Warzywniak.
Czytelnik choć wie, że żadna z tych "Połów" nie skrywa nic dobrego, to z wielką ochotą, graniczącą z fascynacją, zagłębia się w opowieść.
Gdy dotarłam do punktu zwrotnego, że tak nazwę treść opisującą - walkę dobra ze złem - pracownicy Instytutu kontra dobry Nocny Strażnik, mój entuzjazm nieco opadł, ale i tak bawiłam się przednio.
Rozrywka w czystej postaci!
Nie będziemy tutaj wielce rozmyślać i zastanawiać się jak co należy zinterpretować - choć oczywiście można. Głowę jednak wypełniają obrazy - jak na dobry i mroczny, film akcji przystało.
Bohaterowie, których wykreował, również - do czego tak naprawdę mnie przyzwyczaił, świetnie skonstruowani. Nie da się nie zauważyć, jakim jest dobrym obserwatorem ludzkich zachowań.
Końcówka, jak to u Kinga... można inaczej? Pewnie tak, ale to już nie byłby On.
Myślę, że to odpowiednia książka, aby rozpocząć przygodę z jego twórczością. Jeżeli jej ktoś jeszcze nie posmakował, choć ilekroć spotykam się z tym stwierdzeniem, jestem co najmniej lekko zdziwiona...
Jest intrygująco, jest mrocznie, ale bez tego "horroru", którym kiedyś raczył niemal każdą swoją powieść.
Hmm...
Jakby to sensownie podsumować... Wydawnictwo Albatros promowało tę książkę z tekstem przewodnim "King jest wielki" - jest... nie da się temu zaprzeczyć, więc wejdźcie do Instytutu i pozwólcie się porwać festiwalowi serwowanych przez niego efektów specjalnych :)