Przeciwieństwa się przyciągają, a prawdziwa przyjaźń istnieje, mimo iż wielokrotnie wystawiana jest na próbę i bywa, że wątpi się czy przetrwa. O tym jest powieść Kristin Hannah "Firefly Lane". Poza tym autorka postanowiła podjąć temat (pod koniec powieści) choroby, a tym samym podkreślić jak ważna jest profilaktyka i wsparcie najbliższych. Nie zdradzam, co to za choroba, aby nie spojlerować tym, którzy jeszcze książki nie czytali.
Przyjaźń Kate i Tully narodziła się, kiedy obie były dziećmi i obie czuły się odrzucone. Kate przez rówieśników, Tully przez matkę. W pewnym sensie połączyły je traumy dzieciństwa, a nic tak nie zbliża jak cierpienie, choć muszę jasno napisać, że Kate miała wspaniałą rodzinę. Miały też wspólne marzenia i plany, jednak jak to w życiu bywa, nie zawsze wszystko się spełnia dokładnie tak, jakbyśmy chcieli. Kate wybrała rodzinę, Tully karierę. Miałam nieodparte wrażenie, że Kate zawsze stała w cieniu Tully - bardziej przebojowej, ładniejszej, popularniejszej i odważniejszej, potrzebującej tła (Kate), żeby jeszcze bardziej jaśnieć swym blaskiem. Przyjaźń trwała wiele lat, ale jak dla mnie do pewnego momentu to Kate więcej się jej poświęcała, Tully uważała, że się jej należy. Spośród dwóch przyjaciółek to właśnie Kate skradła moje serce i było mi niesamowicie przykro, że autorka tak zakończyła jej wątek. Poświęcenie powinno być nagrodzone, jednak nie tym razem... Tully mniej więcej od połowy powieści zaczęła mnie mocno denerwować swą zachłannością, a przede wszystkim mieszaniem się w życie rodzinne Kate. I dlatego jej przemiana nie za bardzo do mnie przemówiła. Nie jestem do końca przekonana czy Tully poświęciła swój czas Kate, czy postanowiła znowu zrobić coś dla siebie. Oczywiście usprawiedliwia ją to, że matka ją odtrąciła, ale nie wykorzystuje się tych, którzy nam zaufali i ofiarowali swoją przyjaźń czy miłość.
Niesamowicie denerwowała mnie w powieści córka Kate, którą najchętniej przełożyłabym sobie przez kolano i wymierzyła kilka solidnych klapsów. Tak nieznośnej nastolatki dawno nie spotkałam w literaturze i naprawdę żal mi było Kate, która robiła wszystko, co mogła, by znaleźć nić porozumienia z córką.
Mąż Kate - Johhny, również nie do końca przekonał mnie o swojej miłości do Kate. Miałam wrażenie, że wciąż traktuje ją jako materiał zastępczy i trwa bardzie w przyzwyczajeniu niż w miłości dla Kate. W przypadku jego uczuć do Kate autorka mnie nie przekonała.
Kto w tej powieści odniósł tak naprawdę sukces? Czy wielbiona przez tłumy, stawiająca na karierę, pławiąca się w bogactwie Tully? Czy stojąca w cieniu, przytłoczona obowiązkami rodzinnymi i chorobą Kate? Dla mnie to Kate zwyciężyła, choć musiała odłożyć na później swoje marzenia. Zwyciężyła nawet mimo to, że później nie nadeszło...
"Firefly Lane" wysłuchałam w audiobooku w interpretacji Anny Dereszowskiej, co nieco zaburzyło mi odbiór powieści. Zbyt długie przerwy w dialogach, jakie robiła lektorka sprawiały, że sprawdzałam, czy audiobook się przez przypadek nie wyłączył. Szeptanie, mimo że słuchałam na najwyższej głośności, zmuszało mnie do wytężania słuchu i wracania, bo nie zrozumiałam lub nie dosłyszałam. Zanim przyzwyczaiłam się do dziwnego akcentowania ostatniego wyrazu w zdaniu, również sporo minęło. Anna Dereszowska ma ładną barwę głosu, ale jej interpretowanie "Firefly Lane" nie przypadło mi do gustu.