Około roku temu miałam okazję zetknąć się z prozą Ignacego Karpowicza podczas lektury Cudu i od razu przepadłam. Dlatego wstrząsnęły mną słowa mojego kolegi, które – delikatnie mówiąc – inną z powieści Karpowicza zrównały z ziemią. Nawet gorzej, zrzuciły ją w głęboką i nieprzebytą otchłań, z której nie ma powrotu. Nie jest tak, że nie ufam opiniom swoich znajomych, ale w tym przypadku odezwało się we mnie dziecięce „ja śama”. Tym sposobem książka, która od jakiegoś czasu zalegała na regale, pośpiesznie trafiła w moje ręce i odsłoniła przede mną swoją zawartość.
Jakie było moje zdziwienie, kiedy od pierwszych stron miałam okazję przenieść się do momentu powojennej Polski. Jednak nie zaskoczył mnie sam fakt umiejscowienia akcji w minionych czasach, bo tego typu zabiegi często spotyka się w literaturze, ale archaizacja języka. Po raz kolejny (miało to miejsce również w „Cudzie”) autor posłużył się stylizacją i zrobił to doskonale. Dzięki temu zabiegowi sprawił, że czytelnik w większym stopniu jest w stanie utożsamić się z emocjami i uczuciami bohaterów, bo właśnie o tych ulotnych i niematerialnych elementach ludzkiego życia jest „Miłość”.
Przeczytamy w niej o strachu, kłamstwie, przyjaźni, miłości, a przede wszystkim o tłumieniu własnego i wewnętrznego „ja” przed samym sobą. W tym przypadku jest to nieakceptowalne i tłumione homoseksualne „ja”, ale równie dobrze mogłaby to być każda inna, skrywana tożsamość. Dlatego powieść tę można określić mianem takiej o uniwersalnym wydźwięku. Nie jest to, według mnie, żaden manifest, ani forma buntu wobec otaczającej rzeczywistości, ale raczej sposób na rozprawienie i pogodzenie się ze swoją odmiennością.
Książka została podzielona na kilka rozdziałów/części, a każda z nich została osadzona w innych czasach – przeszłości (jak wspomniałam na początku), teraźniejszości i przyszłości. Po drodze spotykamy przeróżne postaci. Jednak wszystkie spośród nich łączy, mniej lub bardziej świadoma, tęsknota do bycia sobą, kochania i bycia kochanym. Zaskakujące jest to, w jak daleki od fizyczności i duchowy sposób Karpowicz zdołał opisać miłość, z wszystkim tym, co jej towarzyszy.
Do wszystkich tych, którzy nie mieli jeszcze okazji spotkać się z utworami autora „Miłości” - gorąco Was do tego zachęcam. Mam nadzieję, że poczujecie to samo co ja i wspólnie będziemy mogli zachwycać się wyjątkowością prozy Ignacego Karpowicza. Jeśli jednak – o nieszczęście! - dołączycie do drużyny mojego kolegi i Waszą pierwszą myślą będzie ta, żeby wyrzucić daną książkę przez okno – trudno. Taki jest urok sztuki. Nie wszystkim musi podobać się to samo. Ważne, żeby umieć o tym rozmawiać. W końcu, cóż może być ciekawszego, niż dyskusja osób o odmiennych stanowiskach?