Cele życiowe. W zależności od wielu czynników, każde z nas zupełnie inaczej ustala sobie priorytety, którymi się kieruje. Możemy nawet dążyć do tego samego, jednakże – obierając zupełnie inne ścieżki – nasza droga do celu wygląda zgoła inaczej, a tym samym przychodzi nam podejmować zupełnie inne decyzje. Dobrym przykładem jest tworzenie projektu szkolnego, zadanego całej klasie. Naszym celem jest ukończenie go, aby otrzymać pozytywną ocenę. Jedni rozpoczynają pracę już pierwszego dnia, w pocie czoła poszukując niezbędnych informacji, mogących udoskonalić dokument, kiedy inni uznają, że wyznaczony tydzień pozwala im jeszcze na chwilę odpoczynku, gdzie to zazwyczaj kończy się tak, że tworzą projekt na ostatnią chwilę, ledwo się wyrabiając, gdy ci pierwsi mają już to z głowy. Znajdą się jeszcze tacy, co kompletnie oleją temat, uznając projekt za marnotrawstwo czasu, który da się spożytkować na coś lepszego, gdzie najczęściej ocena z tego decyduje o zaliczeniu przedmiotu…
Cele nastolatek znacznie różnią się od celów osób dorosłych. Nieraz bywają podobne, bo jednak nie można katalogować ludzi ze względu na wiek, jednakże łatwiej znaleźć jest takie młode osoby, dla których większą tragedią jest nieprzeżycie pierwszego pocałunku niżeli, na przykład, brak produktów spożywczych w lodówce, coby przygotować pożywne danie. I właśnie coś takiego męczy naszą książkową Meg, która próbuje zrobić wszystko, aby przełamać „ciążącą nad nią klątwę”…
UWIERZ W SIEBIE, A WTEDY INNI UWIERZĄ W CIEBIE… CHOCIAŻ, CZY W TYM PRZYPADKU TO STWIERDZENIE MA JAKIKOLWIEK SENS?
Przyznam, że mam niemały problem z tą uroczo wyglądającą książką. Z jednej strony muszę przyznać, że jeśli chodzi o lekkość i warstwę humorystyczną, to w tej kwestii ciężko zaprzeczyć istnieniu tych walorów, bo dało się jej wyczuć z kilometra. Czytanie „Wybierz mnie!” – prawie – nie stanowiło żadnego wyzwania. Totalnie, TOTALNIE wakacyjna lektura, idealnie odzwierciedlająca klimat tych dwóch letnich miesięcy, pozwalająca zaznać nastoletnich lat, kiedy czas płynął zgoła inaczej, a w głowie zupełnie inaczej ustawiało się priorytety. Wieczorne imprezy nad wodą, poznawanie nowych ludzi i zacieśnianie więzi poprzez wspólne interakcje i zabawy, gdzie każda z tamtych czynności koniecznie musiała zostać udokumentowana poprzez wrzucenie zdjęć na portale społecznościowe… Nie ma co, młodsza wersja ja, choć z lekkim oporem, na pewno by się tym cieszyła! A kiedy jeszcze w grę wchodziły Greckie krajobrazy, zupełnie odmienne od tych, które ma się na co dzień – normalnie własny skrawek raju na Ziemi. Z główną bohaterką odkrywałam smak pierwszych chwil w zupełnie obcym miejscu; w miejscu, gdzie wszelkie zmartwienia i troski wysyła się do lasu i stara się żyć tak, jak los nas poprowadzi. A kiedy jeszcze do tego dołożymy możliwość wejścia na prawdziwy plan zdjęciowy, gdzie przyglądanie się pracy specjalistów i obserwowanie działań gwiazd mamy w gratisie… To już w ogóle wszelkie zmartwienia odchodzą w niepamięć! A dorzućmy do tego multum wpadek, jakie zaliczała nasza Meg, to już w ogóle zabawa zdawała się przednia. Zdawała, bo, jak wcześniej zdołałam zaakcentować, zdarzały się chwile, kiedy ta iście wakacyjna idylla odchodziła w zapomnienie, a książka lądowała parę metrów ode mnie, cobym przetrawiła to, czego byłam świadkiem. Ale po kolei.
Niejednokrotnie widziałam, jak główna bohaterka walczyła z wrodzonym pechem. Mistrzyni dawania plamy (oraz ich tworzenia, gdzie zapewne sporo by zarobiła jako twarz jakiegoś odplamiacza) była znana z tego, że prędzej czy później coś pójdzie nie po jej myśli, więc koniec końców przewidywałam, jak potoczy się jej historia. Nieraz szczery uśmiech gościł na mojej twarzy, lecz z czasem przeobrażał się w grymas czy dźwięk prychnięcia. No niejednokrotnie nie wyrabiałam przy tym, co dla niej wymyślono, przez co towarzyszyło mi uczucie… zażenowania. Jak wiemy, co za dużo to niezdrowo, a tutaj odczuwałam ten przesyt. Niektóre zdarzenia sprawiały wrażenie tak absurdalnie przerysowanych, że po prostu skrywałam twarz w dłoniach i błagałam, aby to nie była prawda. Jak już zapewne się domyślacie, mogłam tylko pomarzyć. Także coś, co miało wywołać u mnie salwy śmiechu i spowodować, że ciekawość wzrosłaby niczym lipcowe temperatury, powodowało niesmak, i nie tylko. Pojawiła się również chwila na liczne przemyślenia. Pozwolę sobie wspomnieć o scenie, gdzie główna bohaterka upaćkała się pastą do zębów i panikowała, że ktoś zdoła to zauważyć, bo czasu na przebranie niestety zabrakło. W tym momencie rozkminiałam, czy nie łatwiej było sięgnąć po ręcznik lub po cokolwiek, co można zwilżyć i tym przetrzeć plamę? Cóż, człekowi bliżej do trzydziestki, niżeli do nastoletnich lat, stąd tok rozumowania podąża innymi torami. No a tutaj przecież inna kwestia spędzała sen z powiek naszej młodej fajtłapie, a mianowicie naprawienie felernego pierwszego pocałunku.
Jak do tego nie mogę się przyczepić, bo – niezależnie od własnych odczuć – wiem, że większość kilkunastolatek pragnie przekroczyć tę magiczną barierę, jednak tutaj ten cały proces po prostu mnie przytłaczał. A jeszcze, jak na zawołanie, nasza bohaterka miała taki wybór w potencjalnych kandydatach, że aż kręciło się w głowie, dorzucając więcej „śmiesznych” sytuacji. Dopiero kiedy sytuacja się wyklarowała i wszystko zaczęło nabierać oczywistych kształtów, odetchnęłam z nieskrywaną ulgą. Poziom natężenia absurdalności zaczął spadać, a ja ponownie odczułam tę lekkość, jaką przywitano mnie z początku całej powieści. Również, kiedy dostrzeżono zupełnie inne problemy, prócz zaślepienia głównym celem, „Wybierz mnie!” otrzymało nowe barwy. Coś, co dotąd mocno spychano na dalszy plan, coś, co ciekawiło, a jednak traktowano to niczym zapychacz, otrzymało zasłużone pięć minut, pozwalając człowiekowi uwierzyć, że jednak istnieje jakaś sprawiedliwość w tym wyimaginowanym świecie...
KIEDY MYŚLĘ O SOBIE, CAŁY ŚWIAT ZNIKA…
Tak sobie i patrzę na migający kursor, próbując zebrać myśli, jednakże ciężko mi napisać o Meg cokolwiek innego, niż to, że była kompletnie zafiksowana na punkcie nieudanego pierwszego pocałunku. Gnębiona przez rówieśników z powodu pewnej kłopotliwej sytuacji, przyrzekła sobie naprawić ten spory błąd, co owocowało tym, że każdy napotkany chłop stawał się istnym kandydatem do tego. A to sprawiało, że uruchamiał się tryb „zaliczenia wtopy”, tym samym osiągnięcie celu wymykało się z jej rąk. Całe szczęście, że nastolatka miała akceptowalne dla mnie poczucie humoru i nie zachowywała się jak krnąbrna księżniczka, bo zapewne większość linijek tekstu zajęłoby opisywanie jej paskudnego charakteru. Meg, wbrew pozorom, nawet dała się lubić. Kiedy nie rozmyślała o swoim jakże „złym położeniu”, widziałam w niej wesołą dziewczynę nieco przytłoczoną tym, co się wokół niej działo. Spory nacisk na zmianę „stanu” kładła jej przyjaciółka Reed, którą – jakbym mogła – to bym od niej odseparowała. Typowa dziewucha, która zna wszelkie porady miłosne z magazynów na pamięć i chętnie się nimi dzieli, nie zważając na dyskrecję. Nieraz stawiała Meg w kłopotliwej sytuacji, przy czym zaciskałam pięści, jednakże, znając jej sytuację życiową, dało się poniekąd zrozumieć, skąd u niej taki nacisk. Poszukując siły w czymś zupełnie ludzkim, odsuwała od siebie ciemne chmury, próbując zapomnieć o tym, co ją dręczyło… Ale i tak czułam do niej niechęć. Już bardziej lubiłam młodszą siostrę bohaterki, która nieraz dawała jej popalić. Miała w tym ukryty cel, ale miło było myśleć o tym, co tym razem wymyśli ta mała wiedźma.
Pozwolę sobie jeszcze wspomnieć o dwóch bohaterach, którzy byli bliscy Meg. Zacznę od ojca dziewczyny, który – choć widziałam po nim, jak bardzo kocha córki – nieraz przesadzał ze swoją nadopiekuńczością. Rozumiem troskę o dzieci, strach, że może coś im się stać, lecz wieczne zakazy, nakazy, restrykcje mogą powodować multum komplikacji i spięć. Można wyznaczać granice, których nie powinno się przekraczać, lecz ten mężczyzna przechodził samego siebie. Inaczej jest nakazać komuś powrotu o danej porze, jednakże kiedy w grę wchodzi odstawianie naczyń w wyznaczony rejon stołu, aby ten się przypadkiem nie rozbił i maniakalne poprawianie go o każdy centymetr… To już nie wygląda za dobrze… Powodowało to, że młoda osoba tym bardziej chciała naginać zasady, smakować zakazanego owocu, a to nie wróży niczego dobrego… Całe szczęście, że od tego pozwalała odetchnąć obecność Alexa, który nieraz doprowadzał Meg do szału. Chłopak zupełnie przypadkiem wtargnął do życia dziewczyny i ostro w nim namieszał, ale dzięki temu mogłam ujrzeć ją z zupełnie innej strony. Przy nim zachowywała się normalnie… akceptowalnie. Pozwalała sobie na żarty, docinki, przy których zażenowanie przeistaczało się w szczery uśmiech. A sam Alex nie pozostawał dłużny… I to uwielbiałam! Ten duet nie miał sobie równych!
Podsumowując. „Wybierz mnie!” raczej nie zachwyci czytelników, którzy, choć poszukując coś lekkiego, już nie nadążają za nastoletnim tokiem rozumowania. Zapewne, niczym ja, będą skupiać się na odrealnionych sytuacjach, nie przeżywając ich tak, jak było to zaplanowane. Najprędzej dobrze będą bawić się nastoletni czytelnicy, mocno zbliżeni wiekiem do bohaterki, z romantyczną duszą, poszukujący czegoś, co pozwoli ich sercu zaznać słodyczy. Również przemówi do nich lekkość powieści, dzięki której nawet nie zauważą upływu czasu, spędzając czas z nietuzinkowymi bohaterami, poznając ich słabsze i mocniejsze strony.
Co mogę powiedzieć od siebie o tej książce? Cóż, na pewno nie odmówię jej tego klimatu pozwalającego choć na chwilę zapomnieć o szarej codzienności, pomagającego przenieść się w inne rejony świata, a nawet nieco cofnąć się w czasie. Jednakże nie czuję się w pełni usatysfakcjonowana. Nie oczekiwałam wiele po powieści młodzieżowej, ale – pomimo poruszenia kwestii nadopiekuńczości oraz innych problemów rodzinnych – nie czułam wielu pozytywnych uczuć do powieści. Prędzej neutralnych. Dlatego też moja ocena również pozostanie na tym poziomie.