Charlaine Harris zajmuje się pisarstwem już od ponad trzydziestu lat. Na początku swojej kariery pisała jedynie wiersze, a w czasie studiów przeszłą do pisania sztuk teatralnych. Dopiero później przestawiła się na pisanie powieści i ma ich do tej pory, naprawdę sporą ilość na swoim koncie pisarskim. Największą sławę przyniosła jej seria o Sooki Stackhouse, do której stacja HBO wykupiła prawa i na podstawie której nakręciła serial Czysta krew. Prawdziwe morderstwa to pierwszy tom z cyklu Aurora Teagarden. Aurora „Roe” Teagarden to dwudziestoośmioletnia bibliotekarka, która od urodzenia mieszka w małym miasteczku Lawrenceton w stanie Georgia. O mieszkańcach miasteczka wie naprawdę sporo, co niestety nie koniecznie może wyjść jej na dobre. Roe wraz z kilkorgiem innych osób należy do klubu, który nazwali Prawdziwymi morderstwami. Spotykają się raz w miesiącu aby omawiać dawne sprawy kryminalne. Każdy z nich ma zupełnie inny zakres zainteresowania tym tematem. Nie przypuszczają jednak, że szybko ich zainteresowanie mogą zmienić się w coś co będzie napawało ich strachem. Tym bardziej, że nagle ktoś zaczyna zabijać, a miejsca zbrodni i profile ofiar są niemal identyczne do tych z przed kilkudziesięciu lat. Jak zakończy się ta makabryczna sprawa? Co czeka Aurorę? Na te i na kilka innych pytań, odpowiedź znajdziecie w książce. Gdy przeczytałam opis książki, wydawał mi się ona bardzo kuszący i zapewniający sporą dawkę dreszczyku i oczekiwania na to co wydarzy się dalej. Jednym zdaniem mówiąc, powieść Prawdziwe morderstwa zapowiadała się bardzo ciekawie. Dlatego żałuję, że nie do końca spełniła te oczekiwania. Sam pomysł na fabułę, autorka miała naprawdę dobry i ciekawy, ale… No właśnie to ale polega na tym, że w czasie rozbudowy całkowicie zatraciła oryginalną koncepcję, która miała czytelnika wprowadzać co raz głębiej w amatorskie śledztwo na temat morderstw do, których dochodzi w rodzinnymi miasteczku głównej bohaterki (tak przynajmniej sugeruje opis na tylnej obwolucie książki). Niestety dostaliśmy dużo więcej rozterek sercowych i ciągłych randek panny Teagarden, która nie potrafi się zdecydować z którym mężczyzną powinna związać się na poważniej. Ta konkluzja prowadzi nas od razu do kolejnej bardzo irytującej strony fabuły. Gdy autorka rzeczywiście przechodzi do zalążków wątku z amatorskim śledztwem, to zamiast oczekiwanego dreszczyku dostajemy jedynie nudne, a nawet wręcz absurdalne sytuacje, w których to Roe bez najmniejszego problemu odnajduje kolejne ciała bądź dowody, a zaraz po tym przechodzi do porządku dziennego i dalej zgłębia swoje problemu iście matrymonialne. Jedynym co ratuję tę książkę przed całkowitym załamaniem rąk czytelnika, jest fakt, że czyta się ją naprawdę w ekspresowym tempie. Dużą tego zasługą jest prosty i dość plastyczny język jakim posługuje się autorka, więc nikt nie ma problemu z całościowym odbiorem treści. Także jeżeli pominiemy te wszystkie absurdy i nierealne sytuacje związane z morderstwami, to otrzymamy dość intrygującą zagadkę, której wyjaśnienie wcale nie przyjdzie nam tak łatwo. Podsumowując. Mam naprawdę mieszane uczucia względem tej powieści Charlaine Harris. Za dużo w niej błędów i wyżej wspomnianych absurdów, ale także można się w niej doszukać kilku pozytywnych stron. Choćby sam pomysł, który naprawdę dobrze rokuje (bibliotekarka- amator detektyw). Dlatego to czy książkę warto poznać czy nie, zostawiam do Waszej samodzielnej oceny.