Każdy warszawiak kojarzy Rotundę, choć nie każdy wie o wydarzeniach z 1979 roku. To właśnie u schyłku epoki Gierka, pod koniec „zimy stulecia”, doszło tam do wybuchu gazu, w wyniku którego śmierć poniosło 49 osób. Wokół tej katastrofy od samego początku narosło wiele teorii spiskowych. Trudno się temu dziwić, zwłaszcza, że Rotunda nie posiadała instalacji gazowej. Bartłomiej Rot wybrał to wydarzenie jako trzon stworzonej przez siebie kryminalnej historii i należy go za to pochwalić. Zwłaszcza, że na zbyt wiele innych pochwał nie zasłużył.
Sam pomysł na kryminał jest naprawdę dobry. Niedawno w moje ręce trafiły kryminały w stylu retro z wydawnictwa Czarna Owca, gdzie Julija Jakowlewa zaprasza nas do Leningradu lat trzydziestych. Lubię umiejscowienie akcji współczesnych książek w przeszłości, ponieważ mam nadzieję, że ich lektura poza wartością czysto rozrywkową, poszerzy również moją perspektywę postrzegania danych czasów. O ile ze wspomnianej serii o śledczym Zajcewie naprawdę sporo się mogłem dowiedzieć o mechanizmach funkcjonowania Rosjan blisko wiek temu, to ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie mogę tego samego napisać na temat książki Barłomieja Rota.
Zaprasza nas on do Warszawy końca lat 70-tych, ale ja nie poczułem w tej książce klimatu PRL-u. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o nastrojach społecznych, które pewnikiem dało się odczuwać na niedługo przed pamiętnym stanem wojennym. Autor skupia się jednak na półświatku, a konkretnie na przedstawieniu nam losów gangu Grzecha Moczymordy (imię i nazwisko nie pozostawia zbyt wiele przestrzeni dla naszych domysłów z kim mamy do czynienia). Odniosłem wrażenie, że autor inspirował się „Złym” Leopolda Tyrmanda (co jest komplementem!), choć umiejscowił akcję w późniejszych czasach. Rzecz w tym, że nie byłem w stanie kupić kreacji owych „oprychów”. Zwłaszcza ich dialogi były momentami odległe od tego, jak wyobrażam sobie rozmowy przestępców. W pewnych chwilach nie byłem pewien czy to porachunki bandytów, czy też „Nowe przygody Mikołajka”:
„-Zabieraj się, frajerze, chyba że chcesz zarobić fangę w nos!- krzyczała dalej -No taki kujon, elegancik, aż sam się prosi – powiedział jeden z trzech chłopaków, którzy stali za dziewczyną. Ubrani oni byli w ortalionowe kurtki, spodnie w kant, a na nogach mieli buty z czubem. Ten, który się odezwał, miał dodatkowo złoty ząb na przedzie. -Będą kłopoty – powiedział Franz, odrywając się od blatu, o który się opierali obserwując sytuację.”
Nie zadaję się na ogół z przestępcami, jednak jestem praktycznie pewien, że żaden z nich nie wypowiada się w taki sposób:
„- Jednakowoż – bełkotał nakręcony już Dziedzic, robiąc przecinek w postaci kolejnego kieliszka. – Ja uważam, że jest goguś i frajer i tylko nas pozbawił zarobku. O.”
Nie twierdzę, że Bartłomiej Rot nie umie pisać. W książce znajduje się wiele naprawdę fajnych fragmentów, jednak wymaga ona w moim odczuciu krytycznej redakcji i przede wszystkim dopracowania.
PRAWDOPODOBNIE NAJWIĘKSZA ILOŚĆ BŁĘDÓW
Mam na myśli przede wszystkim pracę redakcyjną. Osoba, która odpowiadała za korektę tekstu niestety się nie popisała. Nawiązując do tytułu książki, muszę stwierdzić, że zawiera ona prawdopodobnie największą ilość błędów jaką widziałem w tak niedługiej powieści. Odbieram to niestety jako brak szacunku dla czytelnika, który płacąc za książkę, ma prawo oczekiwać przynajmniej braku błędów. Tu spotkamy ich całą gamę, łącznie z ortograficznymi!
Począwszy od łamania, mnóstwa słów rozdzielonych myślnikiem w środku linijki tekstu, po puste przestrzenie pojawiające się w dziwnych miejscach. Do tego podwójne spacje, podwójne kropki na końcu zdań (albo brak kropki), powtórzenie całej linii tekstu. W jednym miejscu chochliki zjadły jakąś literę, żeby w innym miejscu dołożyć ich nadmiar (wszak liczba znaków powinna się zgadzać). Dowiedziałem się, że wigilię można spędzać „w u rodziców” oraz zostać obiektem „westchnięć”, co – jak się domyślam - może być pierwszym krokiem do tego, aby ostatecznie stać się już obiektem westchnień. O interpunkcji już nawet nie wspominam, ponieważ sam sobie średnio z nią radzę. Dlatego zresztą nie piszę książek, a jedynie je czytam, aby rozwijać moje umiejętności radzenia sobie z językiem polskim.
Pozwoliłem sobie napisać powyżej o tych błędach w żartobliwy sposób, jednak podczas lektury „Kręgu prawdopodobieństwa błędu” po jakimś czasie przestało mi być do śmiechu. Rozumiem pojawiające się (zwłaszcza w pierwszych wydaniach) pojedyncze błędy, ale tu jest ich zatrzęsienie. Po kilkudziesięciu przestałem je zaznaczać.
HISTORIA, KTÓRA NIEWIELE WNOSI
Bywa tak, że książka mimo takich mankamentów, może obronić się wyjątkową treścią. Nie chcę jednak naginać rzeczywistości i na siłę pisać w superlatywach na temat tego kryminału. Nie pierwszy raz dałem się naciąć na dziwnie wysokie oceny, które można znaleźć na portalach z recenzjami. W momencie gdy piszę te słowa, ocena książki Bartłomieja Rota wciąż cieszy się na portalu lubimyczytac.pl oceną 10/10. Uważajcie na tego typu debiuty.
Książkę czyta się lekko i fabuła z początku mocno mnie wciągnęła. Kilka pomysłów jest świeżych i dobrze wykorzystanych. Jednak od pewnego momentu zaczęła mnie irytować (do czego mogły się przyczynić wspomniane liczne błędy). Znajdziemy tu zbyt wiele nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, przerysowane postaci i dość szybko stało się dla mnie jasne w jakim kierunku autor prowadzi poszczególne wątki.
Lubię gdy książka zostawia mnie z jakimś materiałem do przemyślenia. Kryminały też mogą to czynić, czego dowodem na rodzimym rynku są choćby książki Izabeli Janiszewskiej. Tworząc literaturę „rozrywkową” (choć nie wiem czy to najszczęśliwsze określenie w przypadku kryminałów) można odnieść się do ważnych zagadnień, a kreując postaci uwikłane w dylematy natury etycznej czy moralnej, można skłonić czytelnika do weryfikacji swoich zasad. Tego w „Kręgu prawdopodobieństwa błędu” mi zabrakło. Ot, poznałem historię, która niewiele wniosła do mojego życia. Nie dowiedziałem się nawet niczego więcej o epoce PRL-u, na co nastawiłem się po przeczytaniu opisu książki. Moje życie będzie toczyć się dokładnie tak samo jak przed lekturą tej powieści, a historia szajki braci Moczymordów nie przetrwa prawdopodobnie próby pamięci.
PS. Drodzy wydawcy! Usilnie Was proszę, jeśli jakaś książka jest początkiem cyklu, informujcie o tym w jej opisie. Kolejny raz dowiaduję się o takich planach przy zakończeniu lektury. „Krąg prawdopodobieństwa błędu” kończą słowa: „Koniec części pierwszej” co może być uznane w tym samym stopniu za obietnicę, jak i groźbę.
W lutym 1979 roku Warszawą wstrząsnął wybuch gazu w słynnej Rotundzie. Jednak czy to na pewno był tylko wypadek? Bartłomiej Rot w swoim PRL-owskim kryminale odmalowuje stołeczny półświatek i rysuje w...
Czyżbym był jednym z ostatnich naiwnych? 🙃 Myślę mimo wszystko, że dla wielu osób jest to jedno z pierwszych miejsc na bazie, których decydują się na zakup jakiejś pozycji
W lutym 1979 roku Warszawą wstrząsnął wybuch gazu w słynnej Rotundzie. Jednak czy to na pewno był tylko wypadek? Bartłomiej Rot w swoim PRL-owskim kryminale odmalowuje stołeczny półświatek i rysuje w...
"Krąg prawdopodobieństwa błędu" to ciekawie zapowiadająca się książka o wybuchu gazu w Rotundzie, które miało miejsce w 1979 roku. Choć z racji mojego wieku nie mogę pamiętać tego wydarzenia, to niej...
...tym większe odnoszę wrażenie, że nie ma dla pisarza rzeczy bardziej tragicznej niż zbyt szybkie wydanie powieści. Nie zrozumcie mnie źle, sama też piszę (pisałam i pewnie będę pisać), i za każdym...
@Chassefierre
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...