Kiedyś pewien uczeń z niekłamanym zdziwieniem zadał mi pytanie: To pani czyta lektury???
Z nie mniejszym zdziwieniem odpowiedziałam – Ktoś musi.
Tak, czytam lektury. Mało tego, gdy po raz enty przymierzam się do omawiania jakiejś – po raz enty ją czytam. Pamięć jest zawodna, szczegóły umykają, a przede wszystkim – każde kolejne przeczytanie może rzucić nowe światło na tekst, podsunąć nowy pomysł na lekcję i spowodować, że dla siebie samej odkryję w niby to znanym utworze coś, czego wcześniej nie zauważyłam.
Inną sprawą jest, czy warto recenzować szkolne lektury, będące tekstami powszechnie znanymi. Kanon lektur jest oczywiście i pewnie zawsze będzie powodem do wielu (czasem zażartych) dyskusji, ale chyba zgadzamy się co do tego, że większość składających się nań tytułów jest wartościowa i przełomowa – tylko nie zawsze rozumiemy to w momencie, gdy przychodzi nam je czytać jako uczniom. Dla mnie zawsze główny cel to pokazać uniwersalność opowieści (poza, oczywiście, stertą pojęć, które trzeba wprowadzić przy okazji). Wtedy jest szansa, że po latach taki bardziej już świadomy delikwent przy jakiejś okazji życiowej coś sobie przypomni, jakiś temat, który się wcale nie zestarzał, a był w tej czy tamtej książce – i może do niej wróci. Taką przynajmniej chcę mieć nadzieję.
I po to właśnie czytam wielokrotnie te same lektury i niekiedy piszę ich recenzje: żeby samej sobie wyłożyć temat na świeżo, a moim uczniom przedstawić go może w sposób ciekawszy, niż gdybym tylko odgrzała kotleta. Tyle tytułem wstępu, a teraz do rzeczy. Pozwólcie jednak, że fabuły opowiadać nie będę, a skupię się na refleksjach z niej wynikających.
Króla Edypa mogę czytać w nieskończoność i nigdy mi się nie znudzi. Nigdy nie przestanie wzruszać – dla mnie to starożytny wyciskacz łez, ale jak napisany! To jest tragedia, która wciąż prowokuje do zadawania po raz kolejny tych samych pytań, na które nie znajdujemy odpowiedzi. O zapisany dla nas los, przed którym nie uciekniemy, choćbyśmy próbowali go oszukać. O winę, którą nie wiadomo kogo obarczyć. O konsekwencje czynów i słów. O powagę zajmowanego stanowiska i odpowiedzialność wobec społeczeństwa. O odwagę w starciu z faktami. Bez końca można pytać – dlaczego?
Już w chwili, gdy pierwsze przesłanki wskazują na to, że Edyp sam na siebie wydał wyrok – król nie cofa się przed prawdą, a jej odkrywanie stopniowo go pogrąża i prowadzi do jedynego możliwego rozwiązania. Zawsze mnie to mocno zatrzymuje w miejscu, gdy czytam, to parcie Edypa naprzód
w wyjaśnieniu sprawy, w ustaleniu i usunięciu przyczyn, dlaczego w Tebach dzieje się źle. Choć oboje z Jokastą mają tak wiele do stracenia, to jej z większym trudem przyjdzie unieść prawdę. Mistrzowskie są dla mnie kwestie Tejrezjasza, który wezwany przed oblicze Edypa mówi mu wszystko, choć nie nazywa rzeczy po imieniu:
Biada, o biada tej wiedzy, co szkodę/Niesie wiedzącym (…).
Którego szukasz, ty jesteś mordercą (…).
(…) który szydzisz/Z mojej ślepoty, patrzysz, a nie widzisz/Nędzy twej (…).
Ten dzień cię zrodzi i ten cię zabije.
Te słowa mogą zapoczątkować rozpacz czytelnika, który przecież wie, jak się rzecz dalej potoczy i mógłby już teraz powiedzieć Edypowi, że nadaremnie szuka winy u wróżbity i u Kreona. I właśnie, Kreon. Intrygującym dla mnie zawsze było to, że Kreon, którego z Antygony znamy jako nieczułego
i krótkowzrocznego władcę, w Królu Edypie jest rozumiejącym i współczującym człowiekiem. Daje to – po omówieniu obu utworów – możliwość ciekawej charakterystyki postaci.
Następujące słowa Edypa: Śmiertelnika tu żadnego zwać szczęśliwym nie należy,/Aż bez cierpień i bez klęski krańców życia nie przebieży kończą tragedię i pozostawiają odbiorcę w wielkiej bezradności, z ogromnym smutkiem i niepewnością każąc mu patrzeć na ludzki los. W warunkach szkolnych możemy w tym momencie otworzyć dyskusję i jako przeciwwagę podać utwory, które mówią o życiu człowieka inaczej. Które dowodzą, że to człowiek jest kowalem swojego losu, a nie los jest mu z góry narzucony.
Lecz wyszliśmy od Króla Edypa – i to jest właśnie wartość tej opowieści.