"Niebo zasnuły ciemne, ciężkie chmury koloru ołowiu. Amber wiedziała, co oznaczają. Wszyscy wiedzieli. Metaliczne, złowrogie niebo, wieszczące pożogę i klęskę, niosące lęk i beznadzieję."
"Pożoga" to finałowy tom trylogii "Kwiat Datury" Kamili Goszczyńskiej. Nad mieszkańcami Wereldy widnieje widmo wojny, tym gorszej, że uczestniczyć w niej mają przedstawiciele różnych nacji, między innymi, posiadający dostęp do nieograniczonych mocy magowie. Już od pierwszych chwil czuć w książce napięcie, wzmagające się w miarę rozwoju akcji. Z zaangażowaniem śledzimy losy głównej bohaterki, Amber, której przygody niejednokrotnie zapierają dech w piersiach.
Choć książka jest całkiem sporych rozmiarów to jej lektura mija zupełnie niepostrzeżenie, a po zamknięciu książki pozostaje wyraźny niedosyt. Zwłaszcza, że epilog nie rozwiązuje wszystkich spraw, wręcz przeciwnie, niespodziewanie je gmatwa...
Tak. Spodziewałam się zamknięcia większości wątków, a tu coś takiego. Przyznam, że autorka naprawdę mnie zaskoczyła i to w bardzo przyjemny sposób. Podchodząc do lektury tej książki odczuwałam żal wynikający z zakończenia przygody mającej miejsce w magicznej Wereldzie. Jakaż była moja radość, gdy zorientowałam się, że wcale tak nie musi być! Co prawda, hipotetyczne kontynuacja będzie się pewnie skupiać na kimś innym, jednak powrót w te strony będzie dla mnie stanowić niewypowiedzianą radość.
Wróćmy jednak do Amber i towarzyszącego jej Orfena. Przed bohaterką naprawdę trudne wyzwanie, a sprawy sercowe wcale jej tego nie ułatwiają. Bohaterka zdaje się pozostawać w rozdarciu pomiędzy sercem, a rozumem. Na szczęście po początkowym wahaniu, elfka bardzo szybko opanowuje wewnętrzne rozdrganie i mobilizuje się do aktywnego działania. Muszę przyznać, że postać ta mocno rozwinęła się od pierwszego tomu. Jest bardziej opanowana i przewidująca, widać, że wraz z upływem czasu dojrzała, tym samym stając się godną nadziei pokładanych w niej przez bogów oraz ludy Wereldy.
Rozwinęło się też pióro autorki, która w "Pożodze" pokazała się nam od jak najlepszej strony. Uwagę zwraca język, jednak z pewnością pisałam o nim już wcześniej, gdyż od początku trylogii robił on na mnie ogromne wrażenie. W tym momencie chciałabym skupić sie na opisach bitew, gdyż to, co się udało osiągnąć pisarce, uważam za prawdziwy majstersztyk. Jestem pod wrażeniem kształtu i rozmachu tych scen, tego z jakim polotem zostały stworzone. Kontrolowanie tak dużej ilości bohaterów i to w dynamicznej sytuacji, która ulega nieustannym zmianom, jest naprawdę godne podziwu.
Muszę przyznać, że pokochałam wykreowane przez autorkę uniwersum. Wszystko wydaje mi się tu tak prawdziwe, jakby fakt istnienia elfów i krasnoludów nie podlegał wątpliwości. Język postaci jest odpowiednio dopasowany do ich charakteru i do czasu, w jakim rozgrywają się opisywane wydarzenia. Czytając nie miałam wrażenia sztywności, poczucia, że coś jest naciągane i niedopasowane do całości.
Serdecznie polecam zapoznanie się z tą trylogią wszystkim fanom powieści drogi i gatunku fantasy w ogóle.
Moja ocena 9/10.