Ależ mnie ta książa do siebie przyciągała. Od dnia kiedy ukazała się zapowiedź, cały czas o niej myślałam i zastanawiałam się, czy skradnie moje serce tak samo, jak wiele lat temu Lucy Maud Montgomery skradła je na zawsze swoją opowieścią o Ani. Ogromnie bałam się rozczarowania, tego że autorka nie poradzi sobie z tematem. Zupełnie niepotrzebnie :)
Sarah McCoy zabiera nas w swojej powieści do czasów, gdy Maryla ma 13 lat. Poznajemy dziewczynkę, która jest pracowita, odpowiedzialna ale jednocześnie w jej życiu jest również odrobina miejsca na marzenia oraz książki. Możemy przeczytać o tym, jak narodziła się jej przyjaźń z Małgorzatą Linde, o tym jak Maryla i Jan zakochali się w sobie pierwszą, nieśmiałą nastoletnią miłością, i o tym co doprowadziło do tego, że nie zostali mężem i żoną. W tle przewija się troszkę historii Kanady w tamtych dość niespokojnych czasach. Maryla miejscami przypominała mi Anię. Potrafiła być tak samo uparta, dumna i porywcza. Raz kiedyś w złości wypowiedziane słowa, słowa które gdy już wybrzmiały nie dało się ich cofnąć, zaowocowały tym, że Jan Blythe nigdy nie poprosił Maryli o rękę. Poza tym ciut zgrzynęło mi i nie pasowało do postaci Maryli sformułowanie, że "znajdowała się na krawędzi otchłani rozpaczy". Takie wypowiedzi, myśli to była specjalność Ani. Maryla, ze swoim praktycznym podejściem do życia okraszonym miłością do najbliższych i dobrocią, nawet jako nastolatka, której serce jeszcze nie stwardniało pod wpływem przeżyć, nie pasuje mi do snucia i wyrażania, nawet w myślach, takich górnolotnych zdań. Kolejną rzeczą, która mi zgrzytnęła, to błąd w korekcie/tłumaczeniu odnośnie nazwy wyspy. Na jednej stronie czytamy o Wyspie Księcia Edwarda, a kilka stron dalej mamy Wyspę Świętego Edwarda. I tak na zmianę przez całą powieść. Może to nic wielkiego ale dla mnie to było drażniące i irytujące.
Nic nie dorówna nigdy i nie będzie w stanie oczarować mnie tym niepowtarzalnym klimatem, jaki miała w sobie opowieść o Ani. Do historii Ani z Zielonego Wzgórza wracałam już z milion razy i wracać będę. "Maryla z Zielonego Wzgórza" stanowi jej bardzo dobre uzupełnienie. Autorka bardzo się postarała, widać że wiernie starała się przytoczyć w swojej opowieści wszystkie znane detale o Maryli, jakie przedstawiła w swoich książkach Montgomery np broszka z ametystem, nawyk szycia praktycznych ubrań, czy nieodłączna fajka Mateusza. Książę spowija ciepła i przyjemna atmosfera, rewelayjnie czytało mi się opowieść o Zielonym Wzgórzu sprzed czasów Ani, jednak zabrakło mi odrobiny magii pióra, jaką władała Montgomery. Mimo tego myślę, że autorka bardzo dobrze wywiązała się z zadania. Pomimo kilku małych minusików, o których wspomniałam wcześniej, Sarah McCoy bardzo dobrze przedstawiła wydarzenia z życia Maryli i Mateusza, wydarzenia które ich ukształtowały, i które doprowadziły do tego, że brat i siostra żyli samotnie na ich ukochanym Zielonym Wzgórzu. Ta opowieść pozwoli wam ujrzeć Marylę w innym świetle, pozwoli zobaczyć i zrozumieć, co sprawiło, że pewne cechy jej charakteru bardziej się uwypukliły. Jedyne co mi nie bardzo pasowało w ich historii, to końcowy motyw z .... ale o tym nie napiszę, nie chcę wam psuć przyjemności czytania i poznawania losów Maryli i Mateusza.