Przez pół wieku swojej literackiej aktywności Stephen King napisał wiele świetnych książek, ale też zdarzyło mu się machnąć kilka gniotów, o których kiedyś z pewnością napiszę. W Jego bibliografii są też i takie dzieła, do których mój stosunek jest z grubsza neutralny i właśnie taką powieścią jest thriller psychologiczny "Misery" z 1987 roku.
"Misery" po raz pierwszy czytałem kilka lat temu, gdy zacząłem zbierać Kolekcję Mistrza Grozy. Ta książka była pierwszą i pamiętam, że gdy wtedy po nią sięgnąłem zrobiła na mnie spore wrażenie. To był King, który nie trafia się często; King bez tej niesamowitej otoczki z pogranicza fantastyki i horroru. Po prostu: nieco inny King, bardziej przyziemny, ale w literackiej formie. Ot, mamy tu głównego bohatera - pisarza (u Kinga często głównym bohaterem jest pisarz właśnie) - który ulega wypadkowi. Oblodzona nawierzchnia, sportowe camaro i brawura zakrapiana gorzałą niejednego wpędziła do grobu, ale Paul Sheldon ma szczęście i zostaje uratowany. Z tym szczęściem, to też kwestia dyskusyjna, bo tą, która go ratuje jest Annie Wilkies - psychofanka Sheldona, babka równo kopnięta w beret, co rozkminiamy już na samym początku. No więc Annie ratuje ulubionego pisarza i zabiera go do swojego domu na odludziu, gdzie leczy go głównie uzależniającymi prochami przeciwbólowymi i brudną wodą z wiadra. Paul ma złamane i częściowo zmiażdżone obie nogi, ale jedyne co dostaje to te prochy, a Annie nie ma zamiaru zawieść go do szpitala. W końcu jako pielęgniarka dobrze wie jak zaopiekować się swoim pacjentem. Pacjentem, który stworzył jej ulubioną literacką bohaterkę. Problem w tym, że najnowszy tom cyklu o Misery jest ostatnim, a sama Misery umiera. To oczywiście nie może spodobać się Annie Wilkies, a jak coś nie podoba się Annie, to możecie być pewni, że wszyscy wokół cierpią. Problem w tym, że wokół niej jest aktualnie tylko jedna osoba: nieszczęsny Paul - gość, który zabił Misery.
Stephen King wydając "Misery", miał już w dorobku ponad 20 innych powieści, w tym dwie swoje największe cegły, tj. "Bastion" i "To". Thriller psychologiczny to było dla niego coś zupełnie nowego, świeże poletko do zasiania. Zrobił to dość sprawnie, nadając całej opowieści, wręcz teatralny klimat. Właściwie lwia część akcji ponad trzystustronicowej powieści rozgrywa się w jednym pokoju, nieco później akcja przenosi się do innych części domu, ale to jest wciąż bardzo kameralny obszar. Pięć lat później King zdublował ten pomysł tworząc "Grę Geralda", ale może o tym innym razem. "Misery" z pewnością ma świetnie napisanych głównych bohaterów. Właściwie Paul i Anni są tu jedynymi bohaterami, bo cała reszta pojawiająca się głównie we wspomnieniach Scheldona, to wręcz statyści, o których niewiele się dowiadujemy. Ale tak, ta dwójka jest tu świetnie skrojona, a to poczucie bezsilności, jakie towarzyszy Paulowi, czujemy i my - czytelnicy.
Dlaczego więc uważam, że to książka na jeden raz? Ponieważ ta teatralna atmosfera jest przytłaczająca i o ile za pierwszym razem towarzyszy nam jeszcze iskierka zaciekawienia i chęć poznania co będzie dalej, o tyle za drugim razem, gdy już wiemy do jakich okropności posunie się Anni i jak to wszystko skończy się dla Sheldona, pozostają nam już tylko zbyt długie sceny i zbyt duża ilość słowa "ból" odmienianego przez wszystkie przypadki. Ok, King stworzył jedną z najbardziej ikonicznych psychopatek w historii popkultury, ale czy Annie Wilkies faktycznie byłaby tak rozpoznawalna gdyby nie fenomenalna Kathy Bates, która zagrała w ekranizacji? Dla mnie ta bohaterka zawsze będzie mieć twarz właśnie Kathy, a to już nie jest zasługa Kinga.
"Misery" to z jednej strony książka o obłędzie, z drugiej zaś o szukaniu w sobie sił do sprzeciwu wobec oprawcy. To powieść o brutalnej walce o przetrwanie i wielkim pragnieniu życia. Ale nade wszystko to historia o facecie w potrzasku i przestroga, żeby nie chlać, jak się ma zamiar usiąść za kółkiem, bo w razie wypadku, nigdy nie wiadomo, kto cię uratuje. Ale czy ta książka mogłaby być krótsza? Oczywiście, że tak i pewnie tylko by na tym zyskała, ale to akurat można powiedzieć o większości powieści Kinga. Można też powiedzieć, że "ten typ tak ma" i albo to zaakceptować, albo nie i dać sobie spokój z tym pisarzem. Uważam jednak, że warto poznać tę powieść, ale wracać do niej - już niekoniecznie.
© by MROCZNE STRONY | 2023