„Ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie
Ciężka jest od listów torba listonosza dziś
Ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie
Może ktoś na ten list czeka kilka długich lat
Dostanie go może dziś
Ludzie listy piszą zwykłe polecone
Piszą, że kochają, nie śpią, klną, całują się
Ludzie listy piszą nawet w małej wiosce
Listy szare, białe, kolorowe
Kapelusz przed pocztą zdejm”.
Tak kiedyś śpiewali Skaldowie, zastanawiam się czy w ogóle znacie tę piosenkę, jeśli nie to wygląda na to, że jestem już bardzo stara… :-) No ale zostawmy kwestię wieku…:-) Te kilka wersów stanowi właściwie świetne podsumowanie sensu pisania listów i wartości, jaka z nich płynie, bo przecież jeszcze kilkanaście lat temu stanowiły dla ludzi okno na świat i pewnego rodzaju łącznik z bliskimi. Dopóki nie przeczytałam książki „Dziewiętnastoletni marynarz” Małgorzaty Karoliny Piekarskiej, właściwie nie zdawałam sobie sprawy, że czyjeś listy zebrane razem mogą opowiedzieć jego historię, a przynajmniej jej część, mogą też okazać się świetnym sposobem na poznanie tej osoby. Zbyszek Piekarski, bo o nim mowa, był kadetem pierwszej państwowej szkoły morskiej w odrodzonej Polsce, która powstała w 1920 roku w Tczewie. Jego korespondencja z rodzicami, która obejmuje okres kilku miesięcy, kiedy to dziewiętnastoletni marynarz stawiał pierwsze kroki w szkole, czyli w latach 1923-1924, pokazuje między innymi jak wyglądała codzienność w tej placówce, z jakimi problemami borykał się on i jego rówieśnicy. Jednak te listy, to przede wszystkim opowieść młodego i bardzo wrażliwego chłopaka, który tęsknił za rodziną, marzył o dalekich podróżach, wytrwale się uczył, starał się nie splamić honoru rodziny, odpowiedzialnie podchodził do wszelkich obowiązków i wreszcie ciężko pracował na swoją przyszłość. Bardzo polubiłam Zbyszka, a przede wszystkim to z jaką serdecznością, miłością i szacunkiem zwracał się do rodziców. Niejednokrotnie potrafił mnie rozbroić swoim poczuciem humoru. Czuje się w tych listach powiew młodości. Bije z nich ogromne ciepło. Mimo że czasy nie były łatwe, to jednak pogoda ducha nie opuszczała tego dzielnego młodego chłopaka. Aż trudno uwierzyć, że historia Zbyszka miała tak smutny finał. Kompletnie nie mogłam się z tym pogodzić… Nie takiego zakończenia się spodziewałam... Pozostało pytanie, co by było, gdyby wszystko inaczej się potoczyło?
Historia powstania tej książki jest również bardzo ciekawa, bo listy Zbyszka trafiły w ręce Małgorzaty Karoliny Piekarskiej, gdy tak jak jej bohater miała dziewiętnaście lat, a potem pomysł na to by je opublikować, długi czas kiełkował w jej głowie. Wreszcie zdobyła się na odwagę, by to zrobić, mimo początkowej niechęci rodziny, bo przecież Zbyszek Piekarski był stryjecznym dziadkiem autorki. Tę niezwykłą publikację wzbogacają również zdjęcia z archiwum rodzinnego, które są naprawdę świetnym dopełnieniem treści. Cieszę się, że Małgorzata Karolina Piekarska zdecydowała się opowiedzieć nam historię Zbyszka, a właściwie oddała mu głos. Myślę, że dzięki tej książce wiele osób przypomni sobie, jak kiedyś z niecierpliwością wyczekiwało listonosza i ile radości przynosiło im prowadzenie z kimś regularnej korespondencji. Przyznaję, że ja w swoim życiu napisałam tylko kilka listów, ale wspominam je z rozrzewnieniem, jednak największą frajdę sprawiało mi zawsze otwieranie koperty i to oczekiwanie, co będzie w środku…
Dziękuję Wydawnictwu Nautica za egzemplarz do recenzji!