Elly Griffiths bardzo zależało na tym, byśmy szukali powieściowego mordercy. Tak, to jest ten szczegół, który jako pierwszy rzuca się w oczy podczas lektury. Cała struktura książki, polifonia pierwszoosobowych narracji, przedstawianie tych samych wydarzeń z różnych perspektyw, wszystkie nawiązania literackie, wzmianki o vikka (swoją drogą ciekawe, że to słowo nigdy nie pada na stronach książki, a przecież wątek „współczesnej czarownicy” jest, jak na tę książkę, dość rozbudowany), to wszystko to ma nie tyle może służyć rozbudzeniu w nas ciekawości kto zabił, bo to byłoby pewnie zbyt mocne sformułowanie, ale ma mu nijak, w najmniejszym nawet stopniu, nie przeszkadzać. Mamy widzieć, że zagadka kryminalna nie jest tu pretekstowa (co jest zresztą zrozumiałe, zważywszy, że to zdaje się pierwszy tom cyklu, wprowadzający nam postać dzielnej pani śledczej) i autentycznie się nad nią głowić. Niech Wam wystarczy w tej sprawie za dowód, że w pewny momencie nasza pani policjant robi listę podejrzanych, z argumentami „za” i „przeciw” :D I, prawdę mówiąc, wychodzi to tak sobie, nie umierałem z ciekawości co do tego, kto okaże się sprawcą, jego osoba i motywy, którymi się kierował nie powaliły mnie, a ta końcowa próba zmyłki – tak, tak, już po zrobieniu wzmiankowanej wyżej listy potencjalnych sprawców – wyszła jakoś tak dość naiwnie.
Z tą polifonią narracji – nie przypadkiem w poprzednim akapicie to ją wymieniłem na pierwszym miejscu wśród rzeczy będących „obok” poszukiwania zabójcy, w znacznym stopniu znamionuje ona „Puste jest piekło” - to w ogóle jest ciekawa sprawa. Widać nader wyraźnie, że, przynajmniej na początku, autorka chciała bardzo wyraźnie rozdzielić style, w jakich przemawiają do na poszczególne bohaterki. Jedna z nich miała być everywomenką, osobą, z którą każdy, a raczej każda z czytelniczek będzie się w stanie łatwo utożsamić, druga miała być stanowcza, pewna siebie (a przynajmniej okazująca pewność siebie), nierzadko wręcz na granicy bycia nieprzyjemną dla otoczenia, trzecia wreszcie miała być nie-taką-znów-typową-nastolatką. I ten podział znika potem naprawdę szybko, zaskakująco wręcz szybko. Zwłaszcza tyczy to opozycji dwóch pierwszych spośród pań. Nie wiem, może pisarka chciała pokazać, że skoro zbliżają się one do siebie (a zbliżają się, jest to nawet dość sprawnie zrobione), to odbija się to na stylistyce ich kierowanych do nas wypowiedzi (ale czemu dzieje się to tak prędko i tak nagle?), ciężko mi to ocenić.
Dodam też, już na marginesie, że gdy idzie o ironię, okazywanie przez prowadzące ową pierwszoosobową narrację panie lżejszego, mniej formalnego stosunku do świata i do samych siebie, to Griffiths podziela grzech kilku co najmniej innych anglosaskich autorów – ten element jak najbardziej jest w powieści, ale zrobiony tak punktowo, pojawiający się tak nagle i znikąd, że ciężko nie odnieść wrażenia, że pisarka włączała go wtedy, kiedy nagle przypomniało jej się, że powinna go włączyć. Można to robić z większą konsekwencją, są tacy autorzy, którzy taką sztukę posiedli, serio.
Całkowicie natomiast zawodzi literacka warstwa powieści. Jeśli mamy non stop, przynajmniej na początku, cytaty z Szekspira, jeśli jedną z głównych bohaterek jest nauczycielka (i wielbicielka) literatury angielskiej, a drugą aspirująca młoda pisarka, to aż się prosi, by jakoś tym zagrać, dać jakieś nawiązanie do tego tematu. Przecież coś takiego mamy tu nawet bardzo konkretnie zapowiedziane – i to potem tak bardzo spala na panewce, że szok. Co, że i tu pociąg, i tu pociąg, tak? To miało być to niezwykłe połączenie wątków? No to nie wyszło, totalnie nie wyszło. Ale przecież dalej można było to ratować, dając choćby jakiś wykład na temat tego, jak literatura gotycka rezonuje dziś, jak ma się do powieściowych (i prawdziwych) współczesnych śledztw, to też jest jakoś tam wprowadzane na początku, tą dyskusją o opowiadaniu fikcyjnego autora. Takie miniwykłady w powieściach potrafią zaciekawiać czytelnika, nieraz to działało. I potem nie ma nic z tego typu rzeczy, jest jakże śłitaśne miniśledztwo tyczące jego rodziny (czy też „rodziny”) - i tyle.
Generalnie w powieści jest wiele, wiele rzeczy, pamiętacie, jak w pierwszym akapicie napisałem, że wątek współczesnej wiedźmy zajmuje dużo miejsca „ jak na tę książkę”? I pewnie dlatego żadna z nich wystarczająco nie wybrzmiewa.