Napisał Andrzej Brzeziecki biografię długoletniego redaktora 'Tygodnika Powszechnego' (dalej: TP) i pierwszego niekomunistycznego ministra spraw wewnętrznych po upadku komuny. Krzysztof Kozłowski był patriotą w najlepszym znaczeniu tego słowa. Jego postawę najlepiej opisuje cytat: „Biografia Kozłowskiego jest fragmentem dziejów pewnego środowiska politycznego wywodzącego się z polskiej inteligencji, gdzie poczucie obywatelskiego obowiązku było wpajane od dzieciństwa. Byli to ludzie, którzy w działalność publiczną i polityczną wchodzili nie dla osobistych korzyści czy chęci władzy, ale w imię dobra wspólnego. Brzmi to dziś tak nieprawdopodobnie, że aż niezręcznie o tym pisać.”
Pochodził Kozłowski z zaangażowanej w życie publiczne rodziny, ojciec Tomasz – ziemianin był posłem na sejm i piłsudczykiem, wuj – Leon Kozłowski pełnił przez jakiś czas funkcję premiera w II RP.
Po wojnie jako syn ziemianina nie mógł studiować w Krakowie, uczył się więc na KUL w Lublinie. A po studiach filozoficznych w 1956 r. rozpoczął dzieło swojego życia – pracę w TP, gdzie przepracował ponad 50 lat (z przerwami), najpierw jako sekretarz redakcji, a potem zastępca redaktora naczelnego. Redagował w TP sławną rubrykę. „Obraz Tygodnia” gdzie zamieszczał tylko suche informacje, ich treść i kolejność dawały ciekawy obraz życia ówczesnego. Do jego obowiązków należały też rozmowy z cenzurą, która cięła teksty w TP niemiłosiernie, przez dziesiątki lat wykłócał się z cenzorami.
W swojej działalności w czasach PRL-u kierował się Kozłowski programem neopozytywistycznym: z jednej strony uznawał realia geopolityczne, z drugiej walczył o podmiotowość i autonomię, zwłaszcza w sferach wiary i kultury.
Jego druga misja życia, to bycie najpierw wiceministrem, a potem ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Przyjął to trudne stanowisko, bo, jak sam powiedział „w każdym domu, nawet najporządniejszym, a Polska nie była całkiem porządnym domem, ktoś musi czyścić sanitariaty. Samo się nie zrobi”. Na początku był sam w MSW, potem ściągnął swoich ludzi. Ciekawie opisuje Brzeziecki, jak bohater książki gruntownie zmieniał ministerstwo, między innymi stworzył jednostkę GROM czy nawiązał współpracę z CIA. I oczywiście bardzo szybko stracił polityczne dziewictwo: zaczął być brutalnie atakowany z lewej i z prawej strony sceny politycznej.
Kozłowskiemu naprawdę chodziło o dobro Polski, o sprawy publiczne. Gdzież teraz tacy, obecnie naszych polityków interesują jedynie słupki sondaży i prywatne geszefty no i wyzwanie przeciwnika od obcych agentów. Strasznie nam polska polityka spsiała w ostatnich latach (bez obrazy dla psów).
Książka jest przegadana, za dużo pisze Brzeziecki o pracy Kozłowskiego w TP, za mało o jego ministerowaniu, niemniej to ważna lektura, warto przypominać i pamiętać takich ludzi.