Człowiek od pokoleń lubił mieć towarzystwo. Kiedyś oczywiście było to tylko praktyczne, bo razem łatwiej było polować. Z czasem jednak między ludźmi zaczęły tworzyć się więzi. Jedni pałali do siebie niechęcią, inni zaś zakochiwali się w sobie. Byli też tacy, którzy po prostu chcieli porozmawiać z kimś, kto ma podobne poglądy lub dobrze się z nim dyskutuje. Z czasem ta więź zacieśniała się, aż w końcu zaczęto nazywać ją przyjaźnią.
„Sztuka przyjaźni, czyli jak zbliżyć się do ludzi, na których nam zależy”. Dość ciekawy ten tytuł, prawda? W końcu z filmów i innych książek możemy łatwo wywnioskować, że przyjaźń to w sumie nic trudnego. Kiedy od sceny do sceny obcy sobie ludzie nagle zaczynają sobie ufać, działa tak zwana magia wyobraźni. Oczywiście, każdy z nas bardzo chciałby być tak wygadany czy mieć taką łatwość w nawiązaniu znajomości jak wykreowane postacie. W rzeczywistości jednak to takie łatwe nie jest…
Dzieje się tak oczywiście dlatego, że nie jesteśmy perfekcyjni. Każdy człowiek ma swoje wady, czasem jednak po prostu się nie rozumiemy ze względu na wiek, płeć czy pochodzenie. Mimo tego chcemy przecież funkcjonować w społeczeństwie. A przede wszystkim zawierać przyjaźnie.
Niniejsza książka ma teoretycznie nam to ułatwić. Czy jednak jest tak w praktyce?
Nie lubię zaczynać od wymieniania wad książki, ale tutaj niestety będzie ich dość sporo. Pierwszą i najważniejszą z nich wydaje mi się fakt, że „Sztuka przyjaźni” nie przeżyła próby czasu. Obecne wydanie to już szesnaste, a pierwsze pochodzi z 1991 roku. Dla współczesnego czytelnika wydawać by się mogło, że to naprawdę spory szmat czasu. I o ile są książki, które po takim czasie są jeszcze naprawdę do przeczytania, o tyle tutaj możemy łatwo zauważyć postawę zupełnie inną od współcześnie znanych norm. Podczas lektury zauważyłam wiele stereotypów przedstawianych przez autora, takich jak na przykład wymienianie cech kobiet typu „seksowna” i „miła” jako obraz idealnej partnerki czy to, że dzieci żyjące bez tzw. „,matczynego” dotyku wykazywały się większą umieralnością. Zabrakło mi tutaj także jakichś większych źródeł, z których czerpał pisarz. Często zauważałam zwroty typu „wiadomo, że” lub „powszechnie wiadomym jest”, ale niestety – brak tutaj było konkretnych pozycji naukowych czy choćby krótkich przypisów. Poniżej przykład:
„Wiadomo obecnie, że małe dzieci denerwują się i stają wyjątkowo aktywne, gdy pozbawione są kontaktu cielesnego”.
No dobrze, może tak rzeczywiście jest, ale musimy wierzyć w to autorowi na słowo. Przez to poradnik przybiera dość pseudonaukowy wydźwięk, o co raczej nie chodziło.
Dodatkowo niesamowicie drażnił mnie brak minimalnej wrażliwości w tekście, ponieważ występowały tutaj takie zwroty jak chociażby „dzieci normalne i nienormalne”, co samo w sobie dość znacząco odrzuca czytelnika. Ostatnią z zauważonych przez mnie wad jest fakt tego, że McGinnis w sposób wręcz przesadny eksponuje postać Jezusa oraz prawdy chrześcijańskie. Przykre jest także to, że nadinterpretuje on różne słowa Biblii na swoją korzyść.
Aby jednak przerwać tę smutną litanię, warto zauważyć także pozytywne aspekty książki. A są nimi na pewno anegdoty oraz przykłady, których naprawdę jest sporo. Niektóre z nich dotyczą osób sławnych, inne tych trochę mniej, ale jedno muszę przyznać; to one budują w większości książkę.
Dla mnie, jako fanki musicalu „Hamilton” szczególnym smaczkiem były właśnie opisy różnych sytuacji z życia Thomasa Jeffersona, Laffayet’a czy Johna Madisona. Ale oczywiście nie tylko, bo są tutaj opisywane także inne przykłady. W tym momencie warto zaznaczyć, że jeśli chodzi o układ rozdziałów, to jest on bardzo przejrzysty, dlatego łatwo można się odnaleźć. Dodatkowo są one bardzo krótkie, dlatego podczas przemieszczania się autobusem czy pociągiem spokojnie możemy kilka przeczytać. Podobało mi się także to, że McGinnis nie boi się odważnych stwierdzeń. Najbardziej jednak do gustu przypadły mi takie twierdzenia jak to, że osoby tej samej płci, które mają są ze sobą bardzo silne relacje niekoniecznie muszą być homoseksualne. Obecnie panuje jakieś dziwne przeświadczenie, że osoby, które na przykład przytulają się ze sobą lub wyrażają swoje uczucia są uważane za takowe. Autor szczególnie pokazuje to w kontekście mężczyzn, którzy po prostu obawiają się swojej emocjonalności, aby nie zostać napiętnowanymi.
Mam bardzo mieszane uczucia względem tej książki. Sama forma i przekaz, który chciał przedstawić pisarz są dobre. Jednak wymienione wyżej wady jakoś odrzucają mnie od tej książki, ciężko więc ocenić mi ją jednoznacznie pozytywnie. Mam wrażenie, że autor tak naprawdę starał się jakoś przedstawić temat, ale zabrakło tutaj jednak wiele. Liczyłam na lepszą pozycję, jednak niestety się zawiodłam. Czy polecam? Sama nie wiem. Oczywiście, jak każdą książkę przeczytać można. Mam jednak wrażenie, że na rynku dostępne są lepsze poradniki o tej tematyce.
Książkę otrzymałem/otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl