„Każdy człowiek ma własny próg wytrzymałości”.
Jest rok 1948, Victoria Nash ma siedemnaście lat, jest spokojną, pracowitą, posłuszną córką, która po śmierci matki przed pięcioma laty przejęła wszystkie jej obowiązki. Razem z ojcem i bratem, który lubi hulaszczy tryb życia, prowadzą rodzinną farmę brzoskwiń w Kolorado. Na jej drodze staje młody chłopak Wilson Moon, włóczęga, który ma swoje tajemnice i inny odcień skóry. Okoliczni mieszkańcy szybko zaczynają rzucać na niego nieprawdziwe oszczerstwa. Spotkanie tych dwojga przeradza się w silne, obezwładniające uczucie, które już niebawem ma swoje konsekwencje. Gdy zło dotyka jej ukochanego, Victoria podejmuje decyzję o ucieczce w góry, tam będzie musiała walczyć o przeżycie. Podejmuje decyzje, które zmienią wszystko…
Nie jest to łatwa opowieść, genialna w swej prostocie. Wnikliwa perspektywa, ukazująca psychologiczne studium ludzkich zachowań w trudnych warunkach. Akcja obejmuje lata 1948 - 1971, toczy się swoim rytmem, zaskakuje i wywołuje ogromne, skrajne emocje. Fabuła zajmująco poprowadzona ukazuje skomplikowane relacje międzyludzkie i przeżywane dramaty, a w tle prawdziwe wydarzenia, jakie miały miejsce w latach sześćdziesiątych XX wieku w Kolorado, zostało wtedy całkowicie zniszczone miasto Iola. Jest to rewelacyjny debiut! Pani Shelley pisze z pasją, ogromną energią, czuć szczerość, realizm, całość dokładnie przemyślana i dopracowana w każdym szczególe. To było niesamowite i mocne! Niepodważalnym atutem powieści są bohaterowie. Skomplikowane, autentyczne, rewelacyjnie wykreowane osobowości, wzbudzają w czytelniku wiele sprzecznych emocji. Nie wszystkich polubiłam, nie dało się. Cały czas miałam wrażenie, że razem z nimi przemierzałem ich kręte życiowe ścieżki. Victoria skradła całkowicie moje serce, to silna, cierpliwa, pracowita, spokojna, samotna pośród mężczyzn, moda dziewczyna, którą zły los bardzo doświadczył. Musiała, w przyspieszonym czasie dorosną, pozostawiona sama sobie dzielnie dźwiga na wątłych barkach trudną codzienność. Z całego serca jej kibicowałam, miałam nadzieję, że znajdzie to, czego szuka i upragniony spokój.
Sięgając po „Popłynę przed siebie jak rzeka” nie miałam jakiś większych oczekiwań, jednak to, co dostałam, przerosło moje najśmielsze wyobrażenia. Autorka potargała mnie emocjonalnie, bardzo… Realna, do bólu prawdziwa opowieść, ukazuje wręcz surowe, wymagające, ciężkie życie. Wyboista codzienność, czy tego chcemy, czy nie kształtuje i urabia nas. Małomiasteczkowa społeczność, jej specyficzna mentalność, wszyscy wszystko o sobie wiedzę, obserwują, krytykują, wypytują, wytykają. Ludzkie zakłamanie, brak tolerancji na inność, podziały społeczne, uprzedzenia, wymierzone krzywdy. Miłość, taka prawdziwa, szczera, niosąca otuchę i nagle nim wszystko się na dobre zaczęło, ludzka bezduszność i wyrachowanie niszczy wszystko… Podejmowanie trudnych decyzji, szukanie swojego miejsca na ziemi, pielęgnowanie pięknych wspomnień, idealne współistnienie z człowieka z naturą.
I te przepiękne, barwne opisy przyrody, które jakby w zwolnionym tempie przesuwały mi się przed oczyma. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że jestem tam, nie tylko duchem, ale i ciałem.
Fascynująca, mądra, nietuzinkowa, napisana z empatią opowieść. Była to niesamowita, niełatwa, a zarazem piękna przygoda, której całkowicie dałam się porwać. Wiem, że będę do niej wracała. Z całego serca polecam, czytajcie!