Przed paroma sekundami były tu drzwi i dom z twoim pokojem i piętrowym łóżkiem, na którym spałaś na górze. Kiedyś była tu lalka, którą dostałaś od babci, trochę gałganiasta z niebieskimi guzikami zamiast oczu i żółtą włóczką zaplecioną w warkocz. I był misiek, jasnobrązowy, z którym zasypiałaś, i z którym się budziłaś.
Kiedyś było wszystko..
Przeleciał jeden bombowiec, zrzucił jedną bombę. To wystarczyło, by wszystko znikło. Została sterta gruzów, spalone zabawki i płacz tych, co przeżyli. Nawet mama była i tata i babunia, lecz od paru sekund jesteś sierotą, która ma tylko to, co na sobie i w sobie.
A kościół? Kilka murów. Na podłodze widzisz hełm z wypaloną świecą w środku. Na ambonie but dziewczyny. Z całego krzyża przy ołtarzu pozostał tylko mały fragment ze skrzyżowanymi stopami Chrystusa. I zakrzepła krew, prawie wszędzie... krew i śmierć.
Nadzieja umarła.
W „Bikini” Wiśniewskiego jest tylko to, co tu i teraz. Tylko to ma znaczenie i tylko to ma wartość samą w sobie. Wspomnienia mogą zabić czasem szybciej niż strzał z karabinu, szybciej niż bomba. Nie są pomocne, ciążą i odbierają chęci do życia. Do zmagania się z nim. A wspomnienia każdego z bohaterów wywołują łzy, ból i bezsilność. Pełne schrony ledwo mieszczą ludzi, którzy jeszcze pazurami trzymają się życia.
Nie ma schronienia dla wszystkich.
A ludzie... Na nich trzeba uważać, bo w obliczu wojny nawet przyjaciel może być wrogiem.
Anna, fotograf, i on, Stanley, wirtuoz zza Oceanu, spotykają się w „Bikini”, by … no właśnie, po co? By dać sobie nawzajem nadzieję i ułudę siły, a czytelnik nikłą wiarę, że im się uda. Że Wiśniewski tak nimi pokieruje, że przezwyciężą całe zło świata i odzyskają godność i zdrowie i szansę na dalsze życie. Nadzieja przecież umiera ostatnia.
Wiśniewski wrzuca czytelnika w sam środek piekła, rozpaczy i grozy. Ciężko ci oddychać, gdy czytając przerzucasz strony powieści. Czujesz wszędobylski dym i swąd spalenizny. Czujesz wokół siebie fetor ciał, które już gniją. Wraz z bohaterami chodzisz po mieście, które nawet miasta już nie przypomina. Prostokąty wydzielonej ziemi, a w nich warstwy trupów, jeden obok drugiego i masowe zasypywane ziemią.
Wspólne mogiły ogromnego cmentarza. Bezimiennych ofiar.
Autor gęstą fabułą odurza. Ciska w sam środek piekła i stajesz się postacią kroczącą z Anną i Stanleyem u boku. Nie sposób nie angażować emocji. Personalizujesz się z książkowymi postaciami, z każdy pojedynczym człowiekiem, o którym Wiśniewski pisze. I z tym siedzącym w kącie i z tym, co milczy płacząc nad gruzami domu. Wszystko przeżywasz w sobie i choć znasz wydarzenia II wojny światowej, to „Bikini” czytasz z wypiekami na twarzy. Ronisz słone łzy. Chcesz zmienić bieg historii, uratować tak wiele ludzi, że ten ogrom przytłacza ci serce i duszę i odbiera głos. Czasem bardziej brakuje ci martwych niż żywych.
Wiśniewski pisząc o tym, co znamy z kart historii, pisze tak, że nie możesz się oderwać. Nie możesz się odseparować zachowując zdrowy dystans. Nad tobą latają bombowce, w oczach ludzi widzisz głód.
Ból trudno ubrać w zdania. Myśli trudno spiąć w jakimś spójnym szyku. Treść orze mózg i rani wnętrze. Jesteś w rozsypce. Jesteś jednym wielkim bólem. Nawet oczy cię bolą, bo łzawią bólem wżerającym się w skórę policzków.
Uwielbiam takie książki, bo choć trzeba mieć wielką odwagę w czytaniu i siłę do znoszenia ogromnego cierpienia, jakie w sobie skrywają, to pławię się w nich.
Z „Bikini” się wręcz spoiłam.
Niesamowita powieść.
Mocna. Smutna. Prawdziwa.
Mistrzostwo pióra Wiśniewskiego.
#agaKUSIczyta