Czy było to udane podejście? Ciężko stwierdzić, gdyż krótko mówiąc książkę czytało mi się nad wyraz opornie. I jestem pewna, że książka o tak pięknym, absorbującym tytule mogłaby zdobyć moje serce bezzwłocznie i tak niewątpliwie się stało, pomijając pewne mankamenty. Zacznę od bardzo ważnej informacji, którą możemy znaleźć na okładce książki w krótkiej notce na temat autora- "niegdyś asystent Garcii Marqueza, jest dziś godnym następcą mistrza." Słowa, które niewątpliwie zadecydowały o tym, że książka trafiła w moje ręce (dodam, że za śmieszną cenę- 4,90). Jako miłośniczka literatury iberoamerykańskiej, realizmu magicznego i samego Marqueza bez namysłu zaopatrzyłam się w egzemplarz książki. Jeżeli chodzi o wcześniejszy cytat, to owszem, Alberto może i jest godnym następcą mistrza, ale naśladuje Go w sposób nieudolny. Gdybym dostała w ręce tą lekturę, opatrzoną czarną obwolutą- bez widocznego tytuły ani nazwiska pisarza, powiedziałabym śmiało, że jest to jak najbardziej świadoma stylizacja, dodatkowo przesycona groteską w kierunku twórczości Marqueza. Jednakże jestem pewna, że tak nie było. Najprościej rzecz ujmując Alberto przez lata współpracy z Mistrzem, przesiąknął Jego stylem, doborem słów, pomysłami. Zresztą co się dziwić, kto by nie chciał wyciągnąć takich lekcji poprzez obecność przy tworzeniu dzieł pisarza. W każdym razie Alberto brakuje wiele do "Miłości w czasach zarazy", nie wspominając już o "Stu latach samotności"...
Sam zamysł fabuły jest naprawdę ciekawy i gdyby pozbyć się kilku nużących wątków, byłoby o niebo lepiej. Otóż od pierwszych stron poznajemy cyrk Pięć gwiazdek, jak również jego trupę. Jesteśmy świadkami rozpadu cyrku pewnej grudniowej niedzieli, stanowiącej dla każdego bohatera sądny dzień. W ten sposób jedność, jaką był cyrk, rozpada się na kilka osobnych części, które stanowią bohaterowie- samotni, jednocześnie wolni. Zaczynają nowe życie, z dala od cyrkowych przyjaciół i dawnych obowiązków. Jest mag Asdurbal, walczący z szaleńczymi palpitacjami serca na widok pięknej akrobatki Anabelle, klaun Brunno, bliźniacy Caprilesowie, którzy będą zmuszeni nauczyć się żyć osobno, na własny rachunek, brzydula Dziecinka, walcząca o serce siłacza Blasa, Postumo- deklamator wierszy, noszący się z zamiarem otworzenia Szkoły Życia. Krótko mowiąc, cała gama najróżniejszych postaci, odmienne historie, wielorakie uczucia, różnorakie pragnienia.
"Życie jest wieczną walką sprzeczności, bo skłębionym ciemnościom bezustannie przeciwstawia się światło nadziei, a smutkowi materii- słodka obietnica marzenia, i że zawsze można zacząć od nowa, jeśli tylko umie się wybaczyć drugiemu człowiekowi grozę doznanego osamotnienia i własne, częste a przeraźliwe pragnienie śmierci."
"Czas, choć kruszy piramidy i wysusza oceany, nie mógł ponosić całej winy za udrękę
jaka malowała się w tym spojrzeniu- swoje musiał zrobić przede wszystkim brak miłości."
"Jeśli się śmiała, to przez łzy; jeśli wzdychała, to z czarnych głębi melancholii. "Moja dusza mieszka tuż pod skórą- zmierzchy mnie obnażają"- mawiała."
To jedne z moich ulubionych cytatów, a zaglądając na ostatnią stronę, gdzie wynotowałam strony z najpiękniejszymi zdaniami, liczę, że jest ich 20. Tak dziwnie się złożyło, że moja recenzja ukazuje książkę w negatywnym świetle. A więc sprostowanie- książka Eliseo Alberto jest pozycją jak najbardziej godną polecenia, choć mającą kilka wad. Ja czytałam książkę przez pryzmat twórczości Gabriela Garcii Marqueza i myślę, że to było zgubne i sprawiło, że odebrałam ksiązkę w ten, a nie inny sposób. W każdym razie, słowa odnalezione na kartach "W poniedziałek wieczność wreszcie się zaczyna..." odłożyłam głęboko w sercu, bo są bez dwóch zdań piękne, trafne i prawdziwe.