Dzisiaj przychodzę do was z recenzją książki, która urzekła mnie nie tylko piękną okładką, ale również głęboką skłaniającą do refleksji treścią.
„Poniedziałki zakochują się jesienią” autorstwa Marty Zielińskiej to genialna w swojej prostocie i niezwykle realistyczna historia, która napełni wasze serca ciepłem.
23-letnia Aniela wiedzie dość spokojne, monotonne życie. Pracuje w korporacji i choć nie przepada za swoim zajęciem to nie może w tej chwili pozwolić sobie na utratę jedynego dochodu. Nieśmiała i nieco wycofana unika ludzi, a jej jedynymi przyjaciółmi są : amstaffka Pysia oraz Henry uroczy, starszy sąsiad.
Przytrafił się wam kiedyś dzień, w którym mieliście wrażenie, że pech nie opuszcza was na krok? W którym jedno nieszczęście ciągnęło kolejne zupełnie, jakby ktoś trącił ułożone kostki domina, które teraz spadają jedna na drugą. Taki właśnie dzień dopadł Anielę. Najpierw uciekła jej ukochana sunia, a kiedy zmęczona poszukiwaniami wróciła sama do domu czekała tam na nią kolejna zła wiadomość. Jej ulubiony sąsiad i przyjaciel trafił do szpitala.
Przerażona i zrozpaczona marzy, by ten okropny dzień już się skończył.
Kolejne dni upływają Anieli na odwiedzinach pana Henryka w szpitalu. To właśnie tam dziewczyna poznaje też pewnego tajemniczego chłopaka, który nieoczekiwanie wniesie w jej życie powiew świeżości i sprawi, że spojrzy ona na siebie i otaczający ją świat nieco inaczej niż dotychczas.
Kim jest Olivier i jakie tajemnice skrywa? Jaka połączy ich relacja? Co jeszcze dzięki tej znajomości uświadomi sobie Aniela?
„Ogarnęły mnie uczucia, których nie potrafiłam nazwać, kiedy niemal każdego dnia przyglądałam się znieczulicy i cierpieniu, jakie bezduszny świat zdawał się zbywać machnięciem ręki…”.
Szczera, prawdziwa, wiarygodna. Takie synonimy pojawiają mi się w głowie, kiedy pomyślę o tej książce.
„Poniedziałki…” to historia tak realistycznie przedstawiona, że czytając ją będziecie mieli wrażenie, iż oparta jest na faktach. Marta Zielińska stworzyła niesamowicie autentycznych bohaterów. Podczas lektury zapominałam, że mam do czynienia z postaciami fikcyjnymi. Z Anielą poczułam jakąś trudną do opisania więź, wydała mi się bardzo znajoma, zobaczyłam w niej własne odbicie.
Dałam się całkowicie wciągnąć w tę historię. Pozwoliłam sobie przez chwilę żyć życiem Anieli i dzielić z nią wszystkie emocje będące wynikiem zarówno przykrych i bolesnych sytuacji, jak i tych szczęśliwych chwil.
Marta Zielińska opowieścią o skromnej, wycofanej dziewczynie, która gdzieś po drodze utraciła poczucie własnej wartości, która uciekała przed otoczeniem, zamykając się w świecie muzyki, wdarła się w moje serce i wywołała w nim istny huragan. Ta książka to studnia emocji, która nie ma dna.
Z jednej strony jest to powieść niezwykle ciepła dająca nadzieję i będąca swego rodzaju drogowskazem dla każdego, kto zatracił się w codzienności i zapomniał co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze, z drugiej zaś strony autorka w dość dosadny sposób uświadamia nam jak ulotne są chwile i jak kruche jest życie.
Czytając końcówkę książki gardło ściskało mi się ze wzruszenia, a pierwsza myśl, jaka pojawiła się w głowie po odłożeniu tej powieści była taka, że muszę nauczyć się doceniać drobne rzeczy, bo choć małe i osobno wydają się nie mieć znaczenia to razem tworzą coś wielkiego, istotnego, bez czego życie byłoby puste, pozbawione barw.
Gorąco zachęcam was do lektury w każdą porę roku i o każdej porze dnia. Gwarantuję, że bez względu na czas i miejsce ta książka skradnie wasze serce.