Od czasu wydania rozglądałam się za tą pozycją po bibliotekach i zasobach znajomych, ale, jak wiadomo, ceny idą w górę, zatem poszukiwania były dość leniwe i prowadzone bez większego zaangażowania czy nadziei na rychły sukces. Aż tu nagle przyjaciółka wysłała informację, że nowa książka Pilipiuka stoi na bibliotecznej półeczce z nowościami i perfidnie zaraz zostanie zabrana przez nią do domu. Używając mojego zniewalającego uroku osobistego i paru efektownych gróźb udało mi się dziewczynę zmiękczyć i jeszcze tego samego dnia przysiadłam do lektury.
Przyznam szczerze, że uwielbiam prozę pana Andrzeja (zwłaszcza zbiór opowiadań pt. „Rzeźnik drzew”), trudno więc było mi odsunąć od siebie przekonaniu o geniuszu autora i czytać książkę z nastawianiem „pierwszego spotkania”. Co zresztą na nic mi się nie przydało, gdyż już po paru pierwszych stronach charakterystyczny styl i postać głównej bohaterki – Gosi Brony, tudzież Małgorzaty Bronawskiej – sprawiły, że szlachetna postawa obiektywizmu rozwiała się jak sen i dosłownie pożarłam cały tekst.
„Wampir z M-3” jest zbiorem dziewięciu luźno łączących się ze sobą opowiadań o młodej dziewczynie, która dziwnym trafem po śmierci nie chciała leżeć grzecznie w trumnie i po paru miesiącach zbudziła się z (teoretycznie) wiecznego snu. I zamiast pojąć wagę sprawy, uznała zwyczajnie, że lekarz – jaki lekarz, cholerny konował! - najwidoczniej się pomylił i stwierdził zgon, wróciła więc do rodziny, która, rzecz jasna, powinna być szalenie ucieszona jej obecnością...
I wtedy zaczęły się momenty, przy których skręcałam się ze śmiechu. Reakcje Gosi podczas poznawania realiów PRL-owskich wampirów były ukazane w prosty i zrozumiały sposób, a zarazem w tak przekomiczny i absurdalny, że dopiero po kilku chwilach byłam w stanie czytać dalej i, o dziwo, uświadomić sobie, że to zachowanie wcale nie jest szczególnie dziwne. Jakże odmienne od działań głównych bohaterek ostatnio modnych powieści o tej tematyce. Lektura nie wymagała większego wysiłku mózgowego, przeczytałam szybko i płynnie, nie spotykając po drodze zgrzytów w postaci źle dobranych słów czy jakichś nieścisłości, natomiast często śmiałam się pod nosem. Głośniej nie mogłam, dom bym postawiła na nogi o drugiej nad ranem. Język jest bezpośredni, ale nie można mu odmówić barwności i ciekawych wyrażeń, dialogi toczą się dynamicznie, naturalnie. Każdy z bohaterów, nawet epizodycznych, jest starannie dopracowaną personą o należnych tylko jemu cechach; czy to Żul wieczny tułacz, czy Pan Samochodzik.
Co prawda nieco rozczarowałam się przy dwóch ostatnich opowiadaniach; wydawały mi się jakieś niedokończone, jakby autorowi zabrakło pomysłu, może chęci lub sił na rozciągnięcie ich w coś nieco dłuższego.
Książka zrywa z typowymi, wampirycznymi postaciami – wykreowane przez Pilipiuka poczwary nie mają dylematów moralnych, picie krwi zwierząt uważają za czyste barbarzyństwo i znęcanie się nad biednymi futrzakami, nie pochwalą się żadnymi mocami, nadnaturalną szybkością czy siłą, są pracującymi, poczciwymi obywatelami ojczyzny, ściga ich tajna komórka rządowa do spraw zabobonów oraz ZUS... Odrzucenie „stereotypu” cudownego wampa bardzo przypadło mi do gustu, perypetie istoty o umyśle typowej, wyolbrzymiającej wszystko nastolatki, zmagającej się z absurdalną rzeczywistością ówczesnej Polski, przedstawione w zabawny sposób, były idealną odskocznią.
Oczywiście, ktoś może zarzucić, że „Wampir z M-3” jest książką mało wymagającą od czytelnika; zgadzam się z tym, ale czy zawsze musimy zajmować głowy sprawami wyższej wagi? To niewątpliwa radość dla fanów autora i wyciskającej łzy śmiechu fantastyki, bo do tego nurtu lektura ta niewątpliwie należy.