Trzech policjantów podąża śladem Marii Chorodeckiej. Jedyny trop, jaki mają, to pamiętnik kobiety. I to dosłownie ich jedyny trop, gdyż – mimo dokładnych opisów miejsc i osób, z którymi Maria się spotkała – nikt jej nie zna, nikt jej nie widział i nikt jej nie pamięta. A może… Może Maria nigdy naprawdę nie istniała? Może nie istnieje też towarzysząca jej ośmioletnia dziewczynka, która zapomina podstawowych rzeczowników, gdy się zdenerwuje?
Kobieta, po tym jak obudziła się skacowana i okradziona w zniszczonym dworku w małej, smętnej miejscowości, musi nie tylko udowodnić swoją tożsamość, odzyskać dokumenty i pieniądze. Przede wszystkim musi odnaleźć swoją zaginioną nastoletnią córkę – to właśnie nadzieja na jej odnalezienie przywiodła ją do niewielkiego miasteczka. Kłopoty jednak narastają. Policjanci nie wykazują chęci współpracy twierdząc, że Marii wcale tu wczoraj nie było i że nie mają żadnego zgłoszenia o jej zaginionej córce. Za to pałęta się za nią dziwaczna, wystraszona dziewczynka, która w kółko powtarza „pomóż mi” i nie pamięta nazwiska swojej rodziny, pamięta za to, jak bardzo długo uciekała przez las. Gdy obie docierają do Warszawy, robi się jeszcze gorzej…
Powieść Kotowskiego, choć pojawiła się w ramach serii „Asy kryminału” daleka jest od schematów typowych dla takich opowieści. W ogóle niekoniecznie zaklasyfikowałabym ją jako kryminał, mimo dużego i ciekawego wątku policyjnego. To książka magiczna, tajemnicza, gdzie z każdą stroną narastają znaki zapytania. I wciągająca, bo czytelnik prze naprzód, licząc na logiczne wyjaśnienie wszystkich dziwacznych zdarzeń. I rzeczywiście, to co wydaje się na początku magiczne (dodatkowo dziewczynka uparcie nazywa pewnego przyjacielskiego Włocha czarodziejem), zderza się z próbą racjonalnej interpretacji, zahaczającej o teorie z zakresu fizyki, biologii, natury wszechświata i filozofii. Maria staje się przykładem na to, jak niesprawiedliwy i sprawiedliwy jednocześnie jest wszechświat, los, Bóg czy na cokolwiek się ostatecznie zdecydujemy.
„Krew na placu Lalek” to jedna z tych książek, o których treści właściwej nie da się za dużo napisać, bo zepsuje się przyjemność z jej czytania. Jej główna siła leży właśnie w próbie zrozumienia, o co tu właściwie chodzi, a samo śledztwo jest tylko pretekstem do opowiedzenia o czym zupełnie innym. I szkoda może tylko, że autor zebrał wszystkie próby objaśnienia wydarzeń na ledwie kilkunastu stronach, bo mimo początkowego zachwytu powieścią, na koniec odczułam lekki niedosyt.
Po „Kobiecie bez twarzy” to druga książka z serii „Asy kryminału”, którą czytałam, i która udowadnia, że polscy autorzy potrafią w ciekawy sposób wykorzystać ten gatunek, pobawić się konwencją. Polecam – choć szybciej poleciłabym ją fanom serialu „Fringe” niż miłośnikom kryminałów.