Znacie ten moment kiedy wyczekiwana znakomita uczta czytelnicza zmienia się w sromotny zawód? Boli, bardzo boli. I jest podszyte gniewem, takim czytelniczym oczywiście. Zachęcona piękną okładką [ która obiecuje naprawdę dużo ] i blurbem, czekałam na “Siedmioro świętych bez twarzy" jak kania dżdżu. I tym bardziej opadły mi ręce, kiedy już się w książkę wgryzłam - połamałam przy tym zęby.
Rzecz w tym, że nie jest to książka zła. Nie jest też dobra. Jest absolutnie przeciętna, napisana bezpiecznym, prostym stylem - na tyle ciekawa, że ją skończyłam i to dość szybko, na tyle denerwująca, że biedne zęby zaciskały się coraz mocniej, sypiąc szkliwem. Paradoks? Reklamowanie tej książki jako następczynię “Szóstki Wron” zrobiło jej niedźwiedzią przysługę. Nie można oczywiście zapominać, że to debiut, ale czytałam sporo debiutów, które były genialne (jak na przykład “Bóg maszyna”). Debiuty mają to do siebie, że czasem trzeba potraktować je łagodniej, ale autorka zrobiła coś, co sprawiło, że mimo tego, gotowała się we mnie zupa z moich własnym połamanych zębów.
Poszła w dość mało strawny, naciągany romans.
W zasadzie fakt, że nie czytam romansów i podchodzę do nich jak lis do jeża, nie ma tu absolutnie nic do rzeczy. Romans pomiędzy Damianem i Roz jest tak denerwujący, że nachodzi myśl, że śledztwo w sprawie morderstwa, tak reklamowane w blurbie, mogłoby w zasadzie nie istnieć - ważne mogłyby być tylko maślane oczy Damiana i masę konfliktów wewnętrznych związanych z faktem, że Nie Powinni Być Ze Sobą, Bo To Złe. Ale po kolei.
Damian to strażnik apostolskiego Palazzo, gdzie zapadają wszystkie ważne decyzje. Chłopak po przejściach, któremu nakazano rozwiązać tajemnicę morderstwa na jednym z apostołów. Jest niepewny siebie, trochę zgorzkniały. Roz to jego dawna ukochana, która znienawidziła go gdy stała się Okropna Rzecz. Teraz spotykają się ponownie by razem dojść do osoby mordercy.
Damian to taka straszna ciapa, kiedy na scenę wchodzi Roz. Wzdycha do niej praktycznie na każdym kroku, opisy jaka jest wspaniała, jaka groźna, jaka idealna, pojawiają się nawet, kiedy śledzą podejrzanych. Po kilku razach staje się to nudne - po razach dwudziestu denerwujące. Gdy akcja wciąż jest przeplatana wzdychaniem, traci na sile. Roz nie jest lepsza: kiedy chowają się przed podejrzanymi, ona tylko myśli o jego kciuku przesuwającym się po jej ramieniu.
Przy okazji, żaden z bohaterów nie wzbudził we mnie sympatii, żadnego nie “czułam”, żaden mnie nie zainteresował., żadnego nie polubiłam. Być może ma coś z tym wspólnego styl autorki, który nie potrafi oddać głębi własnych postaci. I pomimo ciekawej zagadki kryminalnej i ich roli w jej rozwiązaniu, nie można się wczuć w motywacje wyżej wymienionych bohaterów. Są jak statyści, których ktoś rzucił na pierwszy plan.
Jeszcze jedno, co mi bardzo zgrzytało to świat przedstawiony. Pomimo jasno i interesująco przedstawionych samych świętych bez twarzy i ich kultu, praktycznie nie wiemy, jak wygląda świat, jakimi zasadami się kieruje, ba, nie wiemy nawet, czy to realia przypominające renesans czy raczej współczesność. W zasadzie nic nie wiemy. Wiemy, że są pistolety i lampy, ale czy te lampy są na elektryczność czy gaz? Kreacja leży i podryguje i także sypie połamanymi zębami.
Jestem pewna, że książka znajdzie swoich odbiorców. Po recenzjach widzę, że już znalazła. Jednak stanowczo nie jest dla mnie. Wolę zęby w mojej szczęce, niż w żołądku.