Świetne reportaże o nowej, masowej emigracji polskiej na Wyspy Brytyjskie. Autorka wysłuchała opowieści wielu rodaków na obczyźnie, a że potrafiła dotrzeć do interesujących rozmówców i umiała ich słuchać, dostaliśmy znakomitą panoramę naszej nowej emigracji. Powstało dziełko nieledwie socjologiczne czy antropologiczne (nota bene, jedyny antropolog, który się tam wypowiada, mędzi bełkotliwie i przynudza, rozczarowanie): mamy tu całe spektrum ludzkich losów, począwszy od dzieci sukcesu zarabiających miliony w londyńskim City, a skończywszy na alkoholikach żyjących pod mostem. Mimo, że książka ukazała się ładnych parę lat temu, do dziś jest mocno aktualna.
Parę wniosków z tych opowieści można wyciągnąć. Głównym kryterium sukcesu jest znajomość języka. Ci, którzy nie mówią po angielsku, będą zawsze pariasami, wykonującymi najcięższe i najniżej płatne prace; są bezwzględnie oszukiwani i wyzyskiwani. To najczęściej ludzie bez kwalifikacji i wykształcenia, którzy w kraju mają nieciekawą sytuację osobistą. W Anglii często spadają na dno drabiny społecznej i wegetują na marginesie, wpadają w nałogi, przestępczość czy choroby psychiczne, są to historie poruszające, ale podobne można usłyszeć i w kraju. I tak, mówi kobieta która pomaga takim zupełnie przegranym rodakom: „Czy mogę się zwrócić do Polaków? Jeśli w Polsce nie układa się z pracą i rodziną, w innym kraju ułoży się znacznie gorzej.”
Ale nawet znajomość języka nie gwarantuje sukcesu, bo nasi rodacy zderzają się z zupełnie inną mentalnością, kulturą zachowaniami, tradycjami. Trzeba powiedzieć, że mentalność angielska jest bardzo różna od naszej, i nawet jeśli się ją wreszcie pojmie, nie zawsze można się do niej przyzwyczaić czy polubić. Jest to inny świat, w którym często czujemy się niepewnie, obco, samotnie.
I tak, mówi kobieta która wyszła za Anglika: „Nienarzekanie jest tutaj obowiązującym kodem. Najlepszy kolega męża właśnie stracił pracę. Jego żona jest bezrobotna od pół roku. Przychodzą na kolację i nie zająkną się o kłopotach, tylko rozmawiają o meczach Premier League w poprzednim tygodniu.” Inna ciekawa obserwacja: „Mentalność Angola jest zbudowana w taki sposób, że on nigdy nie jest w stanie powiedzieć, że czegoś nie aprobuje, że dla niego coś jest nie tak.” I jeszcze: „Jak oni się uwalniają od traumy? Już mówię: alkoholem. Nie widziałam nigdzie, żeby się tak piło. A już zwłaszcza piją kobiety. Bez wina kobiety tu nie żyją. Koleżanka męża pije codziennie pół butelki i nie uważa, że to jest problem. W weekend pije dwie, tak jakby piła herbatę.”
Oczywiście obrazek nie jest tak pesymistyczny, wielu sobie doskonale radzi, prowadzą dynamiczne i dochodowe biznesy, co jest łatwiejsze niż u nas, bo biurokracja jest dużo mniejsza. Mówi 52-letnia pani: „Wszystko się tu załatwia na telefon, kiedy kupujesz samochód, nie musisz biegać z tablicami jak głupek po mieście, łasić się, podlizywać urzędnikowi.” Inni znaleźli niezłą pracę i żyją całkiem wygodnie, ta sama 52-latka absolutnie nie chce wracać do Polski.
Są tam opowieści świetne, jak relacja z pracy w sortowni śmieci, przerażająca, czysty kapitalizm XIX-wieczny; czy opowieść pani mieszkającej w Belfaście, która usiłuje żyć w tym wciąż straszliwie podzielonym społeczeństwie, pełnym niepisanych reguł, których złamanie może się skończyć bardzo źle.
Uważam, że jest to lektura obowiązkowa dla tych którzy już są na Wyspach, chociaż zdaję sobie sprawę, że wielu z nich tej książki nie przeczyta, bo w ogóle książek nie czytają...