„Świat to potwór zębaty, zdolny gryźć, gdy tylko zechce.”
W niemalże wszystkich książkach napisanych przez Stephena Kinga kryje się groza, czasem wyraźna, czasem subtelna i ulotna, ale jednak zauważalna. Z krótką powieścią „Pokochała Toma Gordona” jest zupełnie inaczej, jest ona horrorem, jednocześnie nim nie będąc wcale. Jak to możliwe? Zapraszam poniżej.
Trisha McFarland spaceruje z mama i bratem po lesie. Ci ostatnio kłócą się zaciekle. Są do tego stopnia zajęci wytaczaniem przeciw sobie armat, iż nie zauważają zupełnie nic z tego, co się dzieje wokół. Nawet zniknięcia małej Trish, która poszła w głąb lasu zrobić siusiu. Poszła i już nie wróciła.
Od tej chwili dziewczynka zdana jest tylko i wyłącznie na siebie. Z plecakiem na ramieniu, pośród gigantycznych lasów musi przetrwać, mając za towarzystwo jedynie wyimaginowanego przyjaciela – Toma Gordona, ulubionego baseballisty. Pogryziona przez osy, obolała, głodna i śmiertelnie przestraszona zaczyna widzieć i słyszeć coraz więcej, zwłaszcza w nocy. Nawiedzana jest przez Kapłanów, i przez coś. Coś tajemniczego, groźnego, coś, co każdego razu po zapadnięciu zmroku podkrada się bliżej i bliżej. Coś krwiożerczego i nie znającego litości.
Trisha zmuszona jest walczyć z własnymi myślami i słabościami. Powoli zaczyna opuszczać ją nadzieja na ratunek, który może nie nadejść wcale, lub przybyć zbyt późno, gdy coś ośmieli się podejść na tyle blisko, by...
„Pokochała Toma Gordona” jest książką pełną metafor, ukrytych znaczeń, oraz wątków do samodzielnej interpretacji. Wiemy, iż Trisha zgubiła się w lesie i na tym praktycznie kończy się cała wiedza czytelnika. Co dzieje się naprawdę, a co w wyobraźni dziewczynki i jej snach pozostaje tajemnicą. A najlepsze tajemnice to takie, które są niewyjaśnione.
Książka momentami skłania do rozmyślań, bardzo często o Bogu, do którego Trisha ma pretensje o swoje aktualne położenie, co specjalnie nie dziwi. Bardzo łatwo ją zrozumieć i wczuć się w akcję. Dziewczynka jest sympatyczna, nie poddaje się i idzie przed siebie aż do końca, gdy zaczyna kaszleć krwią przekonuje siebie, że po prostu skaleczyła się. To postać, która budzi niekłamany podziw, nie podszyty litością. Małe dziecko, którym każdy z nas kiedyś był i poniekąd nadal jest. Nie żaden superbohater, czy piękna kobieta, której wszyscy z przyjemnością spieszą na ratunek, tylko dziewczynka, której rodzice nie kochają się, a ona sama za jedyną pociechę ma czapkę z autografem Toma Gordona.
Nie każdy boi się duchów, upiorów, potworów, morderczych samochodów czy groźnych dla otoczenia psychopatów. Wszyscy za to obawiamy się nienazwanego – czegoś. ‘Coś’ to najbardziej przerażający potwór spośród wszystkich, za tymi trzema literkami kryje się co tylko chcemy, lub dokładniej mówiąc, czego tylko nie chcemy. Do wyboru, do koloru, dla każdego co innego.
Dla niektórych będzie to ogromna zaleta. Wyobraźnia podsunie najkoszmarniejsze wizje i obrazy. Książka spełni swoje zadanie jako horror i czytelnicy niemalże odetchną z ulgą po jej skończeniu. Jeśli ktoś lubi enigmatyczną i niesamowitą prozę, będzie w pełni usatysfakcjonowany. Ludzie o ubogiej wyobraźni raczej wzgardzą powiastką, jako płytką, mało pomysłową i wyssaną z palca historyjką o lekkomyślnym dzieciaku.
Książkę oczywiście polecam, jednak osoby znające choć trochę twórczość Stephena Kinga raczej domyślą się zakończenia i tym samym unikną połowy przyjemności z oczekiwania na finał. Sami sprawdźcie, co kryje się w mrokach waszego lasu.