Poduszka na parapecie, to trzecia książka Pani Izabelli, którą miałam ogromną przyjemność przeczytać. Cieszę się, że mogę się z Wami podzielić recenzją na temat tej historii.
W powieści występują trzy główne postaci. 1. Narratorka 2. Jadwiga 3. Dagmara. Pierwsza z nich jest postacią, która komentuje wydarzenia, wprowadza czytelnika w przestrzeń Krakowa, spogląda na bohaterów z pewnej perspektywy. Jej opis jest pierwszoosobowy, jednak w stosunku do Jadwigi i Dagmary jej relacja jest z jednej strony trzecioosobowa, choć czasem się zastanawiam, czy nie powinno się powiedzieć; narrator wszechwiedzący. Z pewnością ciekawy zabieg literacki, który zwraca uwagę podczas lektury, dość mocno. Przynajmniej w moim odczuciu.
Jadwigę poznajemy jako pierwszą z dwóch. Widzimy jej codzienność, obowiązki, poznajemy jej psiego towarzysza, ale też drugiego, tego mniej lubianego - samotność. Im więcej stron za nami, tym bardziej jesteśmy wstanie zobaczyć, jak bardzo Jadwiga jest uwikłana w swoje nietrafne obserwacje, nie sprawdzone domysły, jak bardzo sama odbiera sobie możliwości obcowania z innymi i bycia potrzebną. Czego z jednej strony chce, a z drugiej sobie zaprzecza i odbiera te możliwości. Zamknęła się w swoim bezpiecznym, (za przeproszeniem) ograniczonym życiu, egzystuje. Nałożyła łatki starości, żyje przeszłością, ale też bardzo surowo ocenia sąsiadów... Nie jest łatwą bohaterką, przyznam, że chwilami niemiłosiernie mnie irytowała. Jednak wraz z zagłębieniem się w tę opowieść, troszeczkę udaje się zmienić perspektywę i spojrzeć na bohaterkę inaczej. Tego zdradzać nie będę.
Dagmara, to z jednej strony ogromne przeciwieństwo Jadwigi, z drugiej... może dwóch zupełnie różnych pokoleń nie dzieli rzeczywiście aż tak dużo?
To młoda kobieta, która chce uchodzić za wielką zaradną, taka trochę Zosia samosia. Tylko czy naprawdę? Czy za odgrywaniem wielkiej bogini zaradności - nie ukrywa się właśnie samotność w wybranym i nowym życiu, a tęskni się za tym odrzuconym i rodzinnym?
Poduszka na parapecie to historia, która sięga bardzo głęboko do nas jako ludzi, do istot, które żyją w pewnej zależności od siebie. Istot społecznych. Czy można naprawdę się od tego oderwać? Hmmm, nie wiem co na to filozofowie. Natomiast autorka pokazuje nam, że samotność chwilami może być dobra, ale taka jakiej doświadcza Jadwiga i Dagmara są czymś destrukcyjnym, co tylko z pozoru wygląda na wygodne i bezpieczne. To relacje są nam potrzebne, bo bez nich zatracamy wiele cennych rzeczy. Pani Izabella w powieści podjęła trudny temat, którego czasem sobie nie uświadamiamy, bo jest w nas bardzo mocno zakotwiczony, lub my sami zamykamy się jak w szklanej kuli. Po tej historii można spojrzeć na siebie i swoje relacje z dystansem.
Po raz trzeci autorka niesamowicie mnie zaskoczyła swoimi obserwacjami i analizą ludzkich działań. Sięga po trudny temat, ale mierzy się z nim odważnie, z empatią, odrobiną humoru i nutką pięknej wrażliwości na bliźniego. Nie wiem, kogo autorka obserwowała, ale wiem, że opisała to na wysokim poziomie.
Dagmara i Jadwiga nie należą do łatwych bohaterek, zdaje sobie z tego sprawę, jednak nawet jeśli macie wobec nich skrajne odczucia, o proszę o jedno; wytrwajcie do końca tej powieści. Warto!
Polecam!
Za możliwość przeczytania Poduszki na parapecie serdecznie dziękuję Pani Izabelli. Za książki, niesamowite dedykacje, za zaufanie!