"Zastanawialiśmy się jak dwóch może napisać jedną książkę. Doszliśmy do wniosku, że nie jest to możliwe. Postanowiliśmy się rozdzielić i w tym celu pojechaliśmy obaj do Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach. Zamieszkaliśmy w jednym pokoju. Najpierw z zainteresowaniem obserwowaliśmy młodzieżowy festyn w Radziejowicach, potem kupiliśmy litr wódki - to przecież nie jest cienka książka - i po dwóch godzinach pisaliśmy już bardzo szybko. Raz pisał jeden raz drugi".
Mann i Materna są w czołówce moich idoli. Jak słucham Radia to musi to być Trójeczka. A już w piątki, kiedy poranną audycję prowadzi Mann... po prostu uwielbiam. Prognoza pogody w Jego wykonaniu nastraja mnie pozytywnie na cały dzień choćby za oknem lało jak z cebra. "Cóż powiedzieć,,, Spójrzcie za okno, powiedźcie na głos co widzicie i to będzie najlepsza prognoza." Po prosty kocham Tego Pana!
Z Panem Krzysztofem sprawa ma się nieco inaczej, a mianowicie znam Go właściwie tylko u boku Manna, więc jako osobnik samodzielny jest mi obcy. Nie zmienia to faktu, że jego niewinny uśmiech od ucha do ucha towarzyszy mi od dzieciństwa. Program pt. "Za chwilę dalszy ciąg programu" oglądałam już jako brzdąc, a "MdM" obserwowałam już jako starsza osóbka, co ważne - z większym zrozumieniem.
Nic więc dziwnego, że na książkę "Podróże małe i duże" rzuciłam się jak kobiety na rajstopy w czasach PRL - u (ups, chyba klimat książki nadal jest w mojej głowie :-)). Powiem Wam, że warto było, oj warto.
"Podróże małe i duże" to swoistego rodzaju zapiski dwóch globtroterów podane czytelnikowi w wyjątkowo specyficzny, radosny i ciepły sposób. Zarówno Mann jak i Materna mają ten wyjątkowy dar Boży, który pozwala każdą najbardziej błahą historię przedstawić jako porywający dramat, przezabawną komedię, lub po prostu niezłą hecę. Rejs statkiem "Batory" i sławne niebieskie worki, dworski posiłek we Włoszech fundowany przez miejscowych Panów w czarnych garniturach, zapalenie spojówek i ośli upór Materny, coby jednak zagrać w golfa - każda z tych historii jest jedyna w swoim rodzaju. Czytelnik poznając przygody bohaterów ma wrażenie, że siedzi obok Panów autorów. Raz mówi jeden, raz drugi, nieraz się przekrzykują, a kiedy jeden wychodzi (w celach sobie wiadomych) drugi opowiada podróż, w której ten pierwszy nie uczestniczył. Dla mnie hitem była podróż duetu M. pożyczonym samochodem przez całą Amerykę. Oj działo się, działo, a ja płakałam ze śmiechu, kiedy bohaterzy prowadzili negocjacje z szeryfem aby uniknąć więzienia.
Obaj Panowie w roli gawędziarzy sprawdzają się fenomenalnie. Każda historia aż kipi od humoru, ironicznych wstawek i ciepłych wspomnień. Każdy, kto słucha Pana Manna w programie Trzecim wie, że On właściwie nie potrafi poważnie. Jeżeli już, to mówi "śmiertelnie poważnie" i to znowu jest śmieszne. Pan Materna nie pozostaje w tyle. Efekt jest taki, że przedstawiona w książce Polska tamtych czasów z pustymi półkami, wiecznymi kolejkami i cenzurą jest po prostu żałośnie śmieszna. Natomiast opowieści bohaterów o zagranicznych "dwóch tygodniach pełnych salcesonów, polędwic, suchych kiełbas..." to zupełnie co innego.
Były też chwile kiedy było wzruszająco. W pewnym momencie Panowie M. wspominają Edwarda Kłosińskiego, którego bardzo lubiłam i szanowałam. Mąż Krystyny Jandy, współtwórca sławnego Teatru - fenomenalny człowiek. Wspomnienie o nim, o jego anielskiej cierpliwości i jedno zdanie o tym, jak Go zabrakło - po prostu się wzruszyłam.
Książka jest bardzo starannie wydana. Przyjazna dla oka czcionka powoduje, że czyta się jednym tchem. Do tego treść każdego rozdziału podzielona jest na krótkie części, co bardzo ułatwia sprawę. Jednak moje serce podbiły ilustracje, które są bardzo rozsądnie osadzone w tekście i bardzo trafnie skomentowane. Pan Mann w koszulce w paski, ogromnych okularach i czapeczce z napisem Acapulco - niezapomniany widok. Klikając na okładkę poniżej można zajrzeć do książki. Zapewniam Was - warto.