Tę dwójkę zna chyba każdy z nas. Stanowią bowiem duet jedyny w swoim rodzaju, który rozbawia tłumy już od czasów PRL-u. Oboje bardzo charakterystyczni i rozpoznawali. Każdy z nich ma w sobie „to coś”, co sprawia, że od lat stanowią czołówkę wśród polskich satyryków. Przyznam szczerze, że bardzo bliski memu sercu jest Wojciech Mann. Jako wierna i oddana fanka Radiowej Trójki, mam ogromną przyjemność słuchać go co piątek tuż po godzinie 6, oraz prawie każdego dnia po południu, gdzie prowadzi fascynujący program muzyczny wraz z młodszą koleżanką – Anną Gacek. Do łez rozbawiają mnie ich docinki i nieco złośliwe komentarze. Nigdy nie zapomnę sylwestra 2010/2011, kiedy całą zabawę spędziłam przed TVP Kultura słuchając niezapomnianych piosenek i patrząc na zabawną buzię pana Wojciecha przybraną w kolorowe konfetti i czapeczkę karnawałową.
Do rzeczy. Książka pisana jest „na dwa głosy”. Kolor czarny przeznaczony jest dla Krzysztofa Materny, czerwony dla Manna. Po przezabawnym wstępie przedstawiającym sylwetki podróżników, przechodzą do opowieści o pełnej przygód morskiej wyprawie na statku „Stefan Batory”. Oboje zostali zatrudnieniu jako kabareciarze mając za zadanie umilić czas pozostałym gościom statku. Nie sądzili, że przyjdzie im zmierzyć się z przeciwnościami i absurdami czasów PRL-u. Wszystko to zostało także sfotografowane, a zdjęcia ubarwiają czytelnikowi lekturę tej książki. Kolejnie przechodzą do zapierających dech w piersiach opowieści o rajdach samochodowych Formuły 1, podróży do Lozanny czy Stanów Zjednoczonych.
Na szczególną uwagę zasługuje ich pobyt w USA. Działo się to w czasie, kiedy w Polsce ogłoszony został stan wojenny. Bohaterowie zostali odcięci od najbliższych, co nie przeszkodziło im w przeżyciu niezapomnianych przygód. Wojciech Mann przyznaje, że wizja Ameryki jako kraju niesamowicie zbliżonego do Związku Radzieckiego, znalazła swoje potwierdzenie w jego doświadczeniach.
„Na przykład któregoś poranka obiecaliśmy sobie, że wyjedziemy wcześniej i żeby nie mitrężyć dnia, poszedłem się ogolić do przydrożnej łazienki. W pewnym momencie zauważyłem, że moje odbicie w lustrze wygląda troszkę tak, jak w wesołym miasteczku w gabinecie krzywych luster. Namydliłem się i próbowałem trafić żyletką w policzek, ale trafiłem w nos, w czoło, a odbicie było cały czas takie, jakbym stracił wzrok. Ogromnie się zaniepokoiłem, bo myślałem, że może coś zjadłem. I w pewnym momencie podsunąłem twarz do lustra, dotknąłem go ręką i okazało się, że to nie było lustro, tylko wypolerowana blacha.”
Należy dodać, że ta dwójka przeżyła także wiele chwil grozy i nie zawsze wszystko układało się po ich myśli. Dość groźnie brzmiała relacja Krzysztofa Materny z wizyty w RPA. Jako miłośnik golfu, postanowił wybrać się na tamtejsze rozgrywki i stanąć w szranki z najlepszymi. Pech chciał, że dzień wcześniej dostał zapalenia spojówek i już po kilku dniach jego oczy przypominały pięści i wydobywała się z nich tajemnicza ciecz. To nie przekreśliło jego planów, jednakże wspomina, że mimo wszytko, nie wszystkie marzenia warte są realizacji.
Ciekawym zabiegiem było zamieszczenie relacji obu panów z pierwszej, samotnej wyprawy. Oboje byli bardzo młodociani i jako tacy spragnieni wolności, dzikiej przygody i uczucia niezależności. Postawili wszystko na jedną kartę i wybrali się w szaloną podróż po Polsce. Jak się to skończyło i co spotkało ich po drodze? Radzę zajrzeć do książki.
Książka jest niesamowita. Osobiście przyjemniej czytało mi się część pisaną przez pana Wojtka. Jest bardziej błyskotliwa i humorystyczna. Z drugiej strony styl pisania pana Materny niejednokrotnie mnie poruszyła. Na uwagę zasługuje tu rozdział poświęcony pamięci jego najdroższego przyjaciela – Edwarda Kłosińskiego (niestety nie żyjącego już męża Krystyny Jandy). Przyznam szczerze, że fragmenty poświęcone tej niesamowitej postaci chwytają za serce. Obalają pewne stereotypy dotyczące obcokrajowców, a inne potwierdzają. Znakomita lektura na każdą okazję. Nie pożałujecie, jestem tego pewna.