Tak się ułożyło, że przed przeczytaniem Cór Państwowych Gospodarstw Rolnych, książki napisanej przez Marię Maknię, czytałem inną lekturę, gdzie wątek pomorskich pegieerów przewijał się w fabule, a dokładniej spinał powieść. Miałem więc przed lekturą „Cór…” swoje spostrzeżenia na ten temat. Dodatkowo tak ułożyłem sobie książki do przeczytania, by biograficzne wspomnienia Marii Makni przeczytać po Demonach Babiej Góry, tak, bym został w temacie Państwowych Gospodarstw Rolnych. Właśnie. Czym one były, bo pewnie młodsze pokolenie na ten temat zbyt wiele nie wie, bądź… nic.
A warto.
W skrócie PGR-y to państwowe przedsiębiorstwa gospodarki rolne, duże socjalistyczne przedsiębiorstwa, które były własnością państwa. Takie gospodarstwa były tworzone poprzez podział majątków obszarniczych powyżej 50 hektarów i dzielone na bezrolnych i małorolnych rolników. Następnie w 1949 rok rząd zaczął przymusową kolektywizację, która polegała na zrzeszaniu chłopów w rolnicze spółdzielnie produkcyjne. Najpierw więc zabrano majątki rolne, podzielono, by je potem zrzeszać. To pokrótce, jeśli ktoś chciałby więcej dowiedzieć się o polityce rolnej czasów Polski Ludowej, odsyłam do źródeł.
Teraz czas skupić na lekturze i autorce tej niedużej objętościowo lektury. Maria Maknia, z domu Michalska, jest nauczycielką historii oraz Wiedzy o społeczeństwie. Jest oligofrenopedagogiem… cokolwiek to znaczy. Dla zainteresowanych to specjalista, który zajmuje się edukacją, terapią oraz rehabilitacją osób z różnymi stopniami niepełnosprawności intelektualnej. Zaangażowana w pracę z dziećmi i młodzieżą. Historia jest jej pasją, co pokazuje jej wkład pracy w szkolne akademie oraz w środowisku, w którym mieszka. Organizuje również konkursy z wiedzy historycznej. Jej głównym celem jest wychowanie młodzieży w duchu patriotycznym. Dzięki swojej postawie została wybrana na radną Rady Miasta Dobra w latach 1998-2002.
Okładka książki przenosi nas do poprzedniej epoki. Czasów, gdy dominowała czarno-biała fotografia. Zdjęcia, które widzimy, przywołują wspomnienia dziecięcych lat. Nie wszystkich było stać na aparat fotograficzny. A takie fotografie to cenna pamiątka rodzinna. Szkoda, że nie ma więcej zdjęć w publikacji, choć trzeba uszanować prywatność rodziny pani Marii. Cieszmy się więc okładką i przejdźmy do treści.
Na niespełna stu stronicach poznamy historię rodziny Marii Makni. Autorka przedstawia poszczególnych członków rodziny od czasów, szczególnie skupia się na kobietach, oddając hołd i zapisać, upamiętnić prababcię, babcię i swoją rodzicielkę. Jak sama zaznacza w przedmowie, chciała wymazać złe chwile, a skupić się na tym, co było dobre. Losy rodziny splatają takie miejsca na mapie Polski, jak: Kielce Belno (gmina Zagnańsk, gdzie znajdziemy dęba Bartka), Makoszyn, Zapole, Boskowiny, a historia zaczyna się jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej. Oczywiście losy przodków ściśle wiążą się z dalekim Pomorzem, gdzie Antona wraz z dużą częścią rodziny ruszyły ze świętokrzyskiego, w poszukiwaniu lepszego jutra. Pożegnały rodzinne tereny ze Świętym Krzyżem i Nową Słupią i ruszyły w nieznane, nowe, niezbadane.
Córy Państwowych Gospodarstw Rolnych to osobista relacja autorki pokazująca trudy pracy w takim gospodarstwie rolnym. Codzienne życie w ciężkiej pracy, czy to upał, czy deszcz bądź inna niesprzyjająca aura. To też chęć zainteresowania czytelnika tematem, o którym niewiele wspomina się na kartach książek, biografii itp. To podróż w nieodległy czas, ważny dla pani Makni, ale też część naszej historii Polski, którą warto znać i warto przekazać młodemu pokoleniu.
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję portalowi Sztukater.pl.