"W jednej chwili świat jest normalny. Sympatyczny. Wszystko jest po staremu. A chwilę później... budujesz mur". (149)
Wyobraź sobie, że pewnego dnia budzisz się i zamiast powitać nowy dzień filiżanką gorącej aromatycznej kawy, widzisz swojego męża pochylonego nad ciałkiem Waszego trzyletniego synka. Nie, nie tuli go do siebie w wyrazie ojcowskiej miłości. Nie składa na jego czułku delikatnego buziaka. Widzisz, ale Twój mózg nie może zaakceptować tego, co ma przed oczyma. Twarz Twego męża niczym nie przypomina człowieka, z którym spędziłaś ostatnie lata. Z ust ściekają mu strużki krwi, jego szczęki coś przeżuwają... i dopiero po chwili dochodzi do Ciebie, że jesteś świadkiem tego, jak pożera on Wasze najmłodsze dziecko. Chwilę potem zauważa Cię i rzuca się w Twoim kierunku tylko z jednym zamiarem - aby Cię zabić! Na ratunek przychodzi Ci dwunastoletni syn, który stara się odciągnąć od Ciebie potwora, jakim stał się Twój mąż. Niestety chwilę później Twój mały wybawiciel pada martwy... I dzieje się coś dziwnego. Choć zginął na Twoich oczach, podnosi się i w jego oczach widzisz tę samą żądzę mordu, co u Twego męża. Teraz oboje czyhają na Twoje życie. Ale to nie koniec koszmaru. Dołącza do nich Twój martwy trzylatek, a raczej to, co z niego zostało po tym, jak rozprawił się z nim "kochany" tatuś. Wyciąga do Ciebie rączki, zupełnie jak jeszcze wczoraj, kiedy chciał się do Ciebie przytulić... Nie masz chwili do stracenia. Jeśli chcesz przeżyć - musisz uciekać! Właśnie coś takiego przydarzyło się Jenni. Cudem pod jej domem zjawia się Katie, która w ostatniej chwili ratuje ją przed niechybną śmiercią z rąk jej bliskich. Razem uciekają z miasta, w którym zapanował totalny chaos. Muszą zrobić dwie rzeczy. Uratować pasierba Jenni, który przebywa na obozie w parku stanowym, oraz znaleźć bezpieczne miejsce, w którym znajdą schronienie przed żywymi trupami. Czy uda im się uratować chłopca, zanim będzie za późno? I czy faktycznie istnieje azyl, który stałby się dla nich nowym domem? A może nie ma już nadziei... i świat ludzi właśnie się skończył?
Początkowo Rhiannon Frater w ogóle nie myślała o tym, że mogłabym wydać powieść opowiadającą o życiu dwóch kobiet walczących o przetrwanie w świecie opanowanym przez zombi. Początkowo napisała jedynie opowiadanie, które zamieściła w internecie. Ci, którzy się z nim zapoznali, zaczęli zadawać jej pytania "I co dalej?" oraz nawoływać, że chcą więcej. Frater zaczęła więc tworzyć kolejne rozdziały, które internauci zachłannie czytali. W końcu podsunięto jej myśl, że mogłaby wydać to, co dotąd napisała, w formie powieści. Tym sposobem powstał pierwszy tom jej trylogii "Zmierzch Świata Żywych" pt "Pierwsze dni."
Na okładce powieści znajduje się taka oto informacja: ""Thelma i Louise" w świecie "The Walking Dead"...". Nie przepadam za porównywaniami do innych historii, bo przeważnie są to tylko tanie chwyty reklamowe mające na celu wzbudzenie większego zainteresowania danym tytułem wśród czytelników. Jednakże w przypadku "Pierwszych dni" Rhiannon Frater zabieg ten jest jak najbardziej słuszny i uzasadniony. Jenni i Katie są niczym tytułowe Thelma i Louise. Każda z nich jest inna, a jednak szybko nawiązują przyjacielskie stosunki i stają się dla siebie bliskie niczym rodzone siostry. Jenni wiodła dotąd życie typowej kury domowej. Jednakże jej życie nie było szczęśliwe, mimo że miała u swego boku dzieci. Mąż był prawdziwym tyranem i damskim bokserem. Można więc sobie wyobrazić jaki koszmar rozgrywał się w czterech ścianach ich rodzinnego gniazdka. Przez to relacje pomiędzy kobietami a mężczyznami były zawsze dla niej czarno - białe, sprowadzały się do seksu i władzy. Katie jest zupełnie inna. Zawodowa pani prokurator, a prywatnie żona w związku partnerskim z drugą kobietą, która przez swoją seksualność nie jedno w życiu przeszła. Dla Jenni staje się ostoją, silnym ramieniem, na którym może się oprzeć w najczarniejszych chwilach. Ich wzajemna podróż w niczym nie przypomina rekreacyjnego wyjazdu. Przez cały czas jest to walka o życie i stawianie czoła przeciwnościom losu. To, co je spotkało, już na zawsze odmienia każdą z nich - nie tylko życie, ale i osobowość oraz sposób postrzegania świata. Stare zasady, odwieczne prawa nie mają już zastosowania w świecie, po którym chodzą kreatury rodem z najgorszych koszmarów. Teraz, aby przeżyć, trzeba zabijać, bez sentymentów i wyrzutów sumienia, ale z okrutną brutalnością. Bo jeśli zawahasz się choć na chwilę... zginiesz.
Świat wykreowany przez Rhiannon Frater mocno przypomina ten znany wielu osobom z popularnego serialu "The Walking Dead" będącego adaptacją komiksów Kirkmana. Podobnie jak tam, tak i tutaj epidemia zombi wybucha z dnia na dzień. Wieczorem człowiek kładzie się do łóżka i nie spodziewa się, że nazajutrz świat będzie wyglądał zupełnie inaczej. Świat opanowany przez trupy... Coś takiego dotąd było możliwe jedynie w filmach czy powieściach fantastycznych, a teraz stało się tak boleśnie rzeczywiste. Nikt nie wie, od czego się to zaczęło, gdzie było pierwsze ognisko zarazy, a nadawane przez stacje telewizyjne komunikaty nie dostarczają żadnych przydatnych informacji, jedynie doprowadzają do jeszcze większego zamętu wśród przerażonego społeczeństwa.
Autorka stworzyła świat niezwykle brutalny. Bardzo szczegółowo przedstawia nam wszystkie wydarzenia rozgrywające się w jej powieści. Czytelnik jest świadkiem rozszarpywania ciał jeszcze żywych ludzi, których dopadły chodzące trupy. Krew leje się strumieniami i wszystko unurzane jest w ludzkich wnętrznościach. Tego typu opisy z pewnością nie nadają się dla ludzi o słabych nerwach i lotnych żołądkach. Jest to gore w najczystszej postaci. Dla mnie jest to wielkim plusem tej powieści, gdyż jestem fanką tego typu zabiegów, kreacji rzeczywistości, w której przyszło żyć bohaterom danej historii.
Jednak autorka pokazuje czytelnikowi nie tylko tę najmroczniejszą stronę życia ocalałych ludzi. W jej powieści znalazło się również miejsce dla ukazania siły prawdziwej przyjaźni, rozwijającej się miłości oraz spontanicznych wybuchów śmiechu i chwil radości. Bo nawet w najczarniejszym scenariuszu zawsze znajdzie się wyrwa na chwile szczęścia i nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Te ciepłe uczucia dają poczucie choć chwilowego bezpieczeństwa, powrotu do normalności oraz stają się motywacją do dalszej walki o ocalenie życia nie tylko swojego, ale również innych ludzi, którym jak dotąd udało się przetrwać ten koszmar.
"Pierwsze dni" to początek interesująco zapowiadającej się trylogii. W powieści odnalazłam wszystko to, co najbardziej lubię w tego typu historiach. Jest szybka akcja, ciekawi i wielowymiarowi bohaterowie, przerażający świat, w którym przyszło im żyć oraz nieustająca walka o przetrwanie. Tu nie ma miejsca na nudę, gdyż stale coś się dzieje. Historia wciąga od samego początku i trzyma czytelnika aż do ostatniej strony. Z pewnością przypadnie ona do gustu fanom serii "The Walking Dead", którą sama uwielbiam. Nie mogę doczekać się lektury kolejnego tomu pt "Konfrontacja". Na całe szczęście czeka już na mnie na półce, zatem już wkrótce dane mi będzie poznać dalsze losy bohaterów, których dane mi było poznać i polubić w trakcie lektury. Was tymczasem zachęcam do sięgnięcia po "Pierwsze dni". Tzn o ile się nie boicie...
Moja ocena: 5/6