Rhiannon Frater jest autorką cyklu „Zmierzch świata żywych”. Trylogia ukazała się w Polsce dzięki wydawnictwu Vesper/In Rock. W 2013 wyszła pierwsza część – „Pierwsze dni”.
Jenni jest świadkiem śmierci swoich synów – jej mąż zjada na jej oczach najmłodszego chłopca, a potem atakuje starszego, gdy ten staje w obronie matki. Przejeżdżająca obok jej domu kobieta postanawia ją uratować. Obie ruszają w drogę, nie bardzo wiedząc, gdzie może być bezpiecznie. W mieście wybucha prawdziwa epidemia – ludzie zjadają się nawzajem i powstają z martwych. Katie chce zabrać ojca z pracy, jednak dostaje od niego informację, że już za późno. Wraz z Jenni uciekają z miasta. Na bocznych drogach jest jeszcze w miarę spokojnie. Udaje im się zatankować i zebrać zapasy. Potem jednak muszą dalej uciekać. Zatrzymują się w sklepie z bronią, gdzie przemili ludzie zajmują się nimi. Chwila spokoju musi w końcu się skończyć – Jenni przypomina sobie o pasierbie, który jest niedaleko na obozie. Musi go ocalić. Katie pomaga jej, choć dla obu to trudna akcja. Na dodatek kończy im się paliwo. Muszą szukać miejsca, gdzie będą bezpieczne. Udaje im się dotrzeć do miasteczka, w którym mieszkańcy właśnie ukończyli budowę fortu. Czy tu uda im się zaznać namiastki normalności?
Trzecioosobowa narracja śledzi na zmianę Jenni i Katie. Ich opowieści przeplatają się, a gdy mamy do czynienia ze scenami z obiema kobietami, ich relacje się uzupełniają. To ciekawy zabieg, który sprawia, że bardzo dobrze czyta się tę książkę.
Prosty język, żywe dialogi z wulgaryzmami i wykursywowane myśli pozwalają wczuć się w atmosferę końca świata. Dobrym zabiegiem jest też opisywanie snów i myśli kobiet – bardzo dużo mówią one o ich kondycji psychicznej.
Zombie w tej lekturze są inne niż pokazuje je większość filmów. To szybkie i niebezpieczne stwory, które niekiedy nie wyzbywają się ludzkich cech. Niektóre zdają się nawet myśleć. Szybko się uczą i są wiecznie głodne.
Niektóre ze scen bywają drastyczne, inne są nieco naiwne. Taka mieszanka wcale nie przeszkadza, lecz harmonizuje całość opowieści. Dobrze się to czyta, emocje są wyważone. Akcja zwalnia, by za chwilę przyspieszyć do maksimum. Idealna forma do tego typu powieści.
Znalazłam kilka wpadek związanych z redakcją tekstu. Jednak przy takiej objętości powieści nie są one zbyt rażące. Warto jednak o nich wspomnieć, by nie było tak kolorowo.
Autorka w kilku momentach podkreślała (poprzez usta swoich bohaterów), że zombie nie są „typowe”. Porównywała je z różnymi filmami, w których były powolne i głupie. Taka inność może dziwić, może też drażnić, jednak jest też dość intrygująca i sprawia, że stwory stają się nieobliczalne.
Wielkim plusem jest postawienie na emocje – nie tylko te związane z żywymi trupami. Przede wszystkim chodzi tu o emocje związane ze stratą bliskich, poczuciem niebezpieczeństwa, nową sytuacją, końcem świata. Różne osoby przeżywały to różnie, autorka pokazała przekrój przez charaktery, co było niesamowicie interesujące.
Książkę czyta się błyskawicznie, temat jest interesujący, chociaż może kojarzyć się z serialem „The Walking Dead”. Przynajmniej ja miałam wrażenie, że niektóre z sytuacji są mi znane z tej serii.
Polecam fanom apokalips, fantastyki, zombie. Znajdziecie tu nie tylko te wszystkie smaczki, które znane są z tego typu pozycji, ale też dokładny opis przeżyć wewnętrznych ludzi wobec sytuacji zagrożenia. Przy okazji główne bohaterki radzą sobie zupełnie różnie nie tylko ze stratą bliskich, ale też zmianą życia, co dla wielu może być dodatkowym plusem powieści.