Kiedy pierwszy raz usłyszałam o nowej powieści Becci Fitzpatrick, która miała być mieszanką thrilleru i romansem, zastanawiałam się co dobrego może z tego wyniknąć. Saga "Szeptem" zostawiła po sobie słodko-gorzkie uczucia. Z jednej strony okazała się banalną, ckliwą i przewidywalną historyjką, ale z drugiej niezwykle wciągającą. Nie wiedziałam co wyniknie z nowej kombinacji Fitzpatrick, ale wiedziałam jedno: musiałam ją mieć.
Britt do przerwy wiosennej przygotowała się kilka miesięcy. Poznała górskie szlaki, przeczytała tuzin poradników, ćwiczyła marsz z obciążnikami. Uważała, że jest przygotowana na każdą ewentualność. A wszystko po to, aby zaimponować byłemu chłopakowi, który porzucił ją w okrutny sposób. Plany Britt zostają zniszczone wraz z nadejściem burzy śnieżnej, całkowicie blokującej przejazd. Uciekając przed śnieżycą trafia na dwóch nieznajomych, którzy okazują się śmiertelnie niebezpieczni. Jedynym ratunkiem okazuje się ekschłopak, który zna góry Teton jak własną kieszeń. Tylko czy będzie jej szukać?
" Niech cię piekło pochłonie!
- Wybacz kochanie, ale już w nim jesteśmy."
Jednym z największych atutów książki jest całkowite odejście od tematyki fantastyki i paranormal romance i zastąpienie go oryginalnym tłem powieści. Becca Fitzpatrick w genialny sposób opisuje górskie krajobrazy, zaskakując nieraz ciekawymi i nieznanymi informacjami z survivalu i technikami przetrwania. Drugim z kolei atutem jest atmosfera. Od pierwszych stron przesączona jest umiejętnie dozowaną nutą grozy, tajemnicy, kłamstwami i niedopowiedzeniami. Nikt nie jest tym na kogo wygląda, nikt nie jest jednoznaczny, każdy może zaskoczyć i zmienić punkt naszego widzenia o sto osiemdziesiąt stopni.
Becca Fitzpatrick interesująco podeszła do kreacji postaci. Obawiałam się, że w każdym bohaterze będę widzieć postacie z sagi "Szeptem". Nic z tego! Irytująca Nora została zastąpiona inteligentną i odważną Britt, najlepsza przyjaciółka w niczym nie przypomina charyzmatycznej Vee Sky, a męscy bohaterowie nie są na siłę idealizowani. Autorka wzbogacona o doświadczenia z pisania pierwszej powieści powróciła do nas z zupełnie nowymi, jeszcze ciekawszymi postaciami. Nowością jest również głęboka metamorfoza jakiej doświadcza główna bohaterka. Z cichej i niepewnej siebie szarej myszki przechodzi w pewną siebie, zdecydowaną młodą kobietę, która zawalczy o siebie.
O wątku miłosnym można powiedzieć, że został wprowadzony lekko na siłę. Właściwie nic się nie dzieję, a tu, ni z tego, ni z owego, bum, mamy wielką miłość! W jednej chwili ona go nienawidzi, w drugiej jest zakochana po uszy. Niby mówi się, że od nienawiści do zakochania jeden krok, jednak odniosłam wrażenie, że wszystko zostało wprowadzone tylko po to, aby coś się działo.
" - Nienawidzę cię - jęknęłam żałośnie.
- Tak, to już ustaliliśmy. Chodźmy."
Zakończenie "Black Ice" nieco starło mi uśmiech z twarzy. Okazało się zbyt ckliwe i naiwne, szczególnie w porównaniu do całej książki, której było daleko od sentymentalnych bzdur. Zabrakło mi również wyjaśnienia niektórych wątków, np. jak potoczyły się losy Korbie albo co miał na myśli Calvine w ostatniej rozmowie z Britt. Powieść przy minimalnym wysiłku autorki mogła zakończyć się w zupełnie inny, o wiele ciekawszy sposób, który powaliłby czytelnika na kolana i pozostawił z otwartymi ustami i niedowierzaniem na twarzy.
Jeśli miałabym opisać "Black Ice" jednym słowem byłoby to: magnetyczne. Poczynając od okładki, która robi piorunujące wrażenie, po fascynujących bohaterów, a kończąc na wciągającej, pełnej niespodzianek fabule i wartkiej akcji. Widać ogromny postęp jaki poczyniła autorka od napisania "Szeptem" oraz potencjał, jaki w niej tkwi. Już nie mogę się doczekać jej kolejnego dzieła "Sapphire Skies", ponieważ z każdą kolejną powieścią mój apetyt rośnie. ~ hybrisa