Emocje są nieodłączną częścią ludzkiego życia. O ile lubimy być szczęśliwi i odczuwać zadowolenie z tego, co robimy i co nas spotyka, to bycie zazdrosnym lub niecierpliwym nas zwyczajnie irytuje, nie wspominając już o przeżywaniu lęku czy żałoby. W tym momencie zacytuję fragment książki "Po co ci emocje. O przewadze płynącej z odczuwania":
Tymczasem negatywne emocje istnieją nie po to, by utrudniać życie. Jak wielokrotnie wspomniałem, mają pomagać. Lęk nas chroni, gniew można zamienić w energię, nuda wyostrza zmysły, a żałoba zbliża do ludzi. Gdy się wstydzimy otoczenie jest bardziej skłonne nam wybaczyć (...) Zazdrość, choć nieprzyjemna, motywuje do walki o ważną relację (...)
Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jakie korzyści płyną z odczuwania. Wręcz przez wiele lat najbardziej w życiu chciałam po prostu przestać czuć. Myślałam, że uczucia i emocje są mi kompletnie niepotrzebne, bo prowadzą tylko do gorszego samopoczucia i nawet, kiedy czuję się szczęśliwa, to wkrótce zostanie tylko rozczarowanie. Mocno nad tym pracowałam, żeby się pozbyć tych myśli. Udało się, ale nadal nie czułam potrzeby odczuwania tych wszystkich negatywnych emocji. Książka dr Leona Windscheida pomogła mi znaleźć odpowiedź na pytanie "po co mi emocje?". Jak jednoznacznie wynika z przytoczonego wyżej cytatu są one jak najbardziej potrzebne. Zrozumiałam, że nie ma dobrych i złych emocji, są jedynie pozytywne- te porządane przez wszystkich, oraz negatywne- te, których wolelibyśmy uniknąć. Jednak czy naprawdę chcielibyśmy po utracie bliskiej osoby nic nie czuć? Choć żałoba jest najgorszym doświadczeniem, jakie w życiu przeżyłam, byłabym wściekła na siebie, gdyby śmierć kogoś ważnego nie wywołała u mnie smutku, a nawet gniewu. Mimo wszystko ból po stracie pomaga nam uporać się z tym, co nas spotkało i pożegnać się.
Nie będę opisywać wszystkich kolejnych rozdziałów, bo odbiorę innym czytelnikom radość z odkrywania tych wszystkich ważnych przemyśleń, już wystarczająco wiele napisałam o tym, co myślę o żałobie czy smutku, ale wspomnę jeszcze o jednym. Rozdział zatytułowany "Wypaleni pasjonaci. O niebezpiecznych poszukiwaniach fascynacji" dał mi więcej do myślenia niż się spodziewałam. Wcześniej pasję uważałam za coś tylko i wyłącznie pozytywnego, podziwiałam ludzi zafiksowanych na czymś na tyle, że udało im się połączyć swoje hobby z pracą, bo przecież "nie przepracujesz ani dnia, jeśli robisz to, co kochasz". Nie myślałam o tym, że takim podejściem można zrobić sobie samemu krzywdę. Ja sobie zrobiłam. Zaraz po liceum zaczęłam udzielać korepetycji, tak mi się to spodobało, że zostałam zawodowym korepetytorem, zaczęłam studia nauczycielskie i nie myślałam o tym, że mogłabym robić w życiu cokolwiek innego. Uwielbiałam to, czułam satysfakcję i w dodatku dostawałam za to pieniądze. Byłam zadowolona, kiedy pracowałam po kilkanaście godzin dziennie, 6 dni w tygodniu, a czasem i 7. W wolnym czasie zastanawiałam się, jak mogę ulepszyć swoje usługi, co jeszcze osiągnąć, chętnie swój wolny czas poświęcałam na pomoc znajomym lub pracę online, bo przecież "praca w domu to jak nie praca". Aż pewnego dnia straciłam do tego wszystkiego serce. Czułam rozdrażnienie z każdym kolejnym pytanie o możliwość współpracy, nie chciało mi się wykonywać swoich obowiązków i jedyne, czego pragnęłam to dzień wolny.
Z książki dr Windscheida dowiedziałam się, że pasja dzieli się na harmonijną i obsesyjną, gdzie ta druga prowadzi do niebezpiecznych konsekwencji. Człowiek jest pochłonięty swoim hobby, bo zajmuje ono i jego pracę, i czas wolny, przestaje być asertywny, nie zajmuje się niczym innym, traci kontakt z rzeczywistością, czuje się opętany przez swoją pasję, aż w końcu się wypala. Kto by pomyślał, że trzeba zachować umiar w tym, co się kocha? No ja nie.
Polecam każdemu książkę "Po co ci emocje. O przewadze płynącej z odczuwania". Wiele rozjaśnia, wiele uzmysławia i pomaga nie stać "robotami" bez uczuć.
Książkę przeczytałam przy współpracy z Wydawnictwem Otwartym :)