Początek był trudny, nie ukrywam. Lekkim szokiem był charakterystyczny styl, kompletna nieznajomość bohaterów i wydarzeń z poprzednich tomów. Powiedzieć, że czułam się zagubiona to jakby nie powiedzieć nic. Na szczęście autorka w pewnym momencie zgrabnie i w niemalże telegraficznym skrócie nakreśliła, co miało miejsce wcześniej i choć nadal pewne sprawy pozostawały dla mnie niejasne, czytanie zaczęło sprawiać mi o wiele więcej przyjemności.
A potem ani się nie spostrzegłam, a przepadłam...
***
Eleonora Stern po kłótni z ciotką postanawia wyjechać, by odzyskać spokój. Ciotka ewidentnie nie mogąca sobie poradzić nie tylko z zachowaniem bratanicy, ale i swoimi wewnętrznymi przeżyciami szuka pomocy i wsparcia u jednej z byłych mojr – Jagi Bolesnej. Siostra wspomnianej Eleonory także boryka się z własnymi problemami, a w dodatku ktoś zaczyna do niej wydzwaniać i nie raczyć powiedzieć nic sensownego prócz wydawania dziwnych dźwięków. Kiedy druga z mojr – Matylda otrząsa się z marazmu wywołanego dramatycznymi wydarzeniami z niedawnej przeszłości, słysząc rozpaczliwe wołanie Eleonory o pomoc, a wołanie to dochodzi spoza czasu bohaterowie zmuszeni są do ponownego działania.
***
„ (...) Możesz czekać na śmierć albo zrobić coś z nimi, z tymi gruzami, na własnych warunkach. Wznieść coś nowego, innego, ale czy lepszego? Gorszego? Nie wiem. (…) Nikt nie wie. Ale z gruzów potrafią się podnieść całe miasta, a co dopiero człowiek. Ludzie ze swej natury są bardziej elastyczni.”
***
Trzeba powiedzieć, że autorka w bardzo, ale to bardzo specyficzny sposób prowadzi narrację. Mają na to wpływ charaktery postaci, wymagające indywidualnego i charakterystycznego stylu. Podszyte humorem dialogi dodają lekkości, co przy ogólnym wydźwięku „Płaczu” jest wręcz konieczne, by powieść nie była zbyt ciężkostrawna poprzez poruszoną tematykę.
Nie ukrywam, że nie spodziewałam się takiego stylu, jednak po nieco trudnym początku dałam się ponieść, spodobało mi się, a sama historia, która zaczęła się wyłaniać niesamowicie mnie zaintrygowała. Jasne, że mnie denerwowała moja niewiedza, ale na szczęście to co najistotniejsze zostało przypomniane i w jakiś rażący sposób nie przeszkadzało w zrozumieniu o co chodzi.
Nie wiem co było dwóch poprzednich tomach, tutaj natomiast razem z bohaterami wybieramy się do Jedlinki, sięgamy do czasów drugiej wojny światowej, mocno zaczepiamy się o projekt Riese realizowany w Górach Sowich, dotykamy ciężkich początków okresu powojennego. Sporo tu historii, szczególnie tej bolesnej i trudnej. Autorka niezwykle umiejętnie połączyła ze sobą przeszłość, tajemnice, piękno przyrody, fantastykę (nie zapominajmy o strzygoniu, podróżach w czasie i psychopompach), a to wszystko doprawiła nie tyle poczuciem humoru, co emocjami, którymi przesiąknięta jest opowieść.
***
Niezmiennie zachwyca mnie umiejętność pokazania, a nie nazywania, nie traktowania czytelnika jak osoby, której trzeba wszystko objaśniać. Dlatego „Płacz” tak bardzo mi się spodobał. Nie chodzi o samą historię, ale właśnie o umiejętności pisarskie. Zamierzony brak chronologii (nazwę to tak z braku lepszego określenia) w przedstawianiu wydarzeń także wpisuje się w specyficzność stylu Marty Kisiel.
Mnie takie zabiegi usatysfakcjonowały.
Marta Kisiel pisze rewelacyjnie. Bogactwo słownictwa, przedstawienie emocji bohaterów, sama ich kreacja (dopracowana, realna, spójna), sukcesywne dawkowanie odpowiedzi na postawione pytania sprawiły, że choć nie znałam przeszłości sióstr Bolesnych i panien Stern, że po raz pierwszy spotkałam Gerda Falka, a Ramzes to już w ogóle był postacią kompletnie obcą, choć istotną, to „Płacz” zachwycił mnie ogromnie. I po jego skończeniu nie potrafiłam sięgnąć po coś innego, musiało wybrzmieć w moim wnętrzu echo tej historii.
***
Czy gdybym wiedziała co dokładnie (mam na myśli Riese i drugą wojnę) dostanę w „Płaczu” Marty Kisiel zdecydowałabym się go przeczytać? Pewnie nie. Jednak nie byłam tego świadoma, wciągnęła mnie chęć dowiedzenia się co spotkało Eleonorę, polubiłam bohaterów, spodobał mi się pomysł takich właśnie podróży w czasie i nie potrafiłam przestać czytać. Co więcej... Zamierzam przeczytać dwie wcześniejsze części cyklu, by zaspokoić rozbudzaną ciekawość co tam się wtedy stało, dlaczego siostry Bolesne były mojrami, co takiego nawywijał Ramzes, że był darzony taką antypatią, a jednak był nieodzowny w decydującym momencie.
Podsumowanie:
„Płacz” Marty Kisiel to trzecia część cyklu wrocławskiego. Zaczyna się już z mocno wyczuwalnym brzemieniem dramatycznych wydarzeń z niedawnej przeszłości, ale im dalej, tym robi się jeszcze ciężej, jeszcze mrocznej, a ta mroczność może dość silnie oddziaływać na czytelnika.
Unikalny styl i pewna maniera w przedstawianiu zdarzeń może zniechęcać, ale jeśli do tego przywyknąć i wziąć z dobrodziejstwem inwentarza (czyli warsztatu pisarskiego) otrzymujemy powieść od której trudno się oderwać, która hipnotyzuje i zachwyca.
Trudno mi wypowiadać się na temat domykania pewnych wątków (bez ich znajomości), ale nawet mimo tego da się wyczuć, że pewne sprawy zostały zamknięte. A inne się pojawiły... Bo koniec jest bardzo niejednoznaczny.
Choć „Płacz” to zbudowana na historii pewnego regionu opowieść fantastyczna jej przesłanie jest mocno rzeczywiste. Bohaterowie starają się żyć z piętnem tragedii, radzą sobie na swoje sposoby z bolesną przeszłością, próbując budować coś nowego, iść do przodu. Są i tacy, którym przychodzi to z trudem, którzy cierpiąc tkwią w przeszłości, i potrzebują zewnętrznej motywacji, by ruszyć do przodu.
To powieść o trudzie godzenia się z prawdą, wybaczeniu i życiu z konsekwencjami podjętych decyzji.
***
„ - Podobno też każdy popełnia błędy, wiesz.
- Niby tak – przyznał. - Tyle, że nie każdy błąd da się cofnąć. Albo naprawić. I potem weź to dźwigaj, człowieku, do usranej śmierci.”
***
Czy polecam? Jeśli masz za sobą „Toń” i „ Nomen omen” zdecydowanie. Jeśli nie, to przeczytaj je, a potem wróć do „Płaczu”, by móc w pełni docenić jego zalety.