Elspeth Cooper pochodzi z Newcastle w północno-wschodniej Anglii. Jej fascynacja epicką fantastyczną przygodą rozpoczęła się w dzieciństwie, kiedy rodzice czytali jej na dobranoc „Ivanhoe”. Potem sama odkryła „Iliadę”, „Odyseję” i „Władcę Pierścieni”. To zamiłowanie znalazło wyraz w „Pieśniach ziemi”- jej pierwszej powieści.
Książka ta opowiada o losach chłopaka imieniem Gair, który jako dziecko został porzucony przez swoich rodziców i podrzucony na progu pewnego domu. Wiódł on tam spokojne życie, ale tylko do czasu… do czasu, gdy odkrył, że słyszy Pieśń i potrafi nią władać. Od tej chwili jego jestestwo wypełnione było magią. Jednak osoby uważane, w czasach, gdy żył Gair, za czarowników nie miały prawa stąpać po ziemi…. Ludzie tacy byli napiętnowani, prześladowani i paleni na stosach.
Gdy opiekunowie Gaira odkryli jego tajemnicze zdolności, czym prędzej oddali go do Świętego Miasta, aby służył Kościołowi, ale tam też został nakryty na korzystaniu z magii. Tym razem wydawało się, że wyjście było tylko jedno. Chłopak musiał zostać spalony na stosie.
Jednak jakimś cudem preceptor dał mu szansę na przeżycie. Wtedy z nieoczekiwaną pomocą przyszedł starszy mężczyzna imieniem Alderan. Uratował on Gaira i wyruszył razem z nim na Zachodnie Wyspy. W miejsce gdzie chłopak w końcu zrozumie, jakie jest jego przeznaczenie.
„Zło zza zasłony może zniszczyć nasz świat. Powstrzymać je może chłopak obdarzony potęgą magii i miłości.”
Książkę tę czyta się lekko, a autorka posługuje się bogatym i wyrazistym językiem. Akcja toczy się w miarę szybko, ale nie zawsze. Czasami wytraca swój pęd. Szczerze mówiąc, w niektórych momentach powieści zdarzało mi się odkładać książkę po przeczytaniu choćby dziesięciu stron… Pani Cooper mogłaby w jakiś sposób urozmaicić te momenty monotonności.
Natomiast podobał mi się pomysł z Pieśnią, takim jakby przekaźnikiem magii. Z takiej Pieśni wprawny czarodziej wyplatał sieć… ciekawe i nowatorskie rozwiązanie.
Bohaterowie są interesującymi postaciami, dźwigającymi swoje bagaże doświadczeń. Rzeczą, o której muszę wspomnieć jest również fakt, że imiona wymyślone przez autorkę bardzo przypadły mi do gustu. Miały w sobie to „coś” i nie były udziwnione w takim stopniu, że nie sposób je było wymówić.
Ważnym atutem „Pieśni ziemi” jest okładka. Trzeba przyznać, że potrafi przyciągnąć nasz wzrok na dłużej. Choć moim zdaniem na przedniej okładce zbędne są napisy typu „Jedna z najlepszych powieści fantasy 2011”. Wystarczyłby sam tytuł i autor.
Chciałbym polecić tę książkę osobom lubiącym literaturę fantasy. Jak na debiut literacki jest bardzo dobra. Warto ją przeczytać, chociażby z ciekawości. „Pieśń ziemi” to idealna powieść na zimne, deszczowe dni… a takowe wkrótce nadejdą.