Rozmawiając o klasyce kryminału, po prostu nie sposób pominąć jakże znanego detektywa - Sherlocka Holmesa. A gdy już o nim wspomnimy, rozmowa z pewnością szybko potoczy się w kierunku jednej z najbardziej znanych zagadek - mrocznej tajemnicy rodu Baskerville'ów, w którą zdają się być wplątane siły nadprzyrodzone...
Pewnego dnia naszego znakomitego detektywa odwiedza doktor Mortimer. Mężczyzna przynosi dokument opisujący początki rzekomej klątwy, ciążącej nad rodem Baskerville'ów - wszystko wskazuje na to, że mieszkańcy posiadłości w hrabstwie Devon regularnie padają ofiarą tajemniczego, piekielnego psa, zamieszkującego pobliskie moczary. Doktor jest wyraźnie zaniepokojony, bo oto w owej posiadłości planuje zamieszkać ostatni już członek tego znakomitego rodu - sir Henry.
Holmes, choć zaintrygowany zagadką, jest tak zajęty, że trudno mu osobiście zająć się sprawą. Dlatego też na miejsce wydarzeń wysyła swojego oddanego pomocnika, doktora Watsona, który ma go regularnie informować o rozwoju wydarzeń i stale towarzyszyć nieszczęsnemu spadkobiercy...
Kryminał zdecydowanie różni się od tego, do czego przyzwyczajony jest współczesny odbiorca. Brak tu specjalistycznego sprzętu i nowoczesnych laboratorów, w których analizuje się ślady niewidoczne dla ludzkiego oka. Brak telefonów komórkowych, kamer, sprzętu podsłuchowego... Najważniejszym narzędziem jest analityczny tok myślenia znakomitych detektywów, ich zdolność logicznego wyciągania wniosków i dostrzegania tego, co choć jest widoczne dla wszystkich, dostrzegają tylko prawdziwi profesjonaliści...
I chociaż Holmes na zawsze pozostanie niedoścignionym ideałem, tym razem mamy okazję lepiej przyjrzeć się pracy Watsona, który pozbawiony pomocy znakomitego nauczyciela, sam musi spróbować rozwikłać skomplikowaną zagadkę.
Trzeba przyznać, że opowieść ma swój niezaprzeczalny urok. Mroczny klimat, misternie skonstruowana intryga, dopracowana w każdym detalu, umiejętne dawkowanie emocji aż do wielkiego finału. A sam finał, jak można się spodziewać jest ... zupełnie nieprzewidywalny.
Przechodząc do głównych bohaterów, ku mojemu zdumieniu, muszę przyznać że Holmes... zupełnie nie przypadł mi do gustu. Ten jakże znany detektyw wydał mi się strasznie zarozumiały i zapatrzony w siebie. Początkowo bardzo drażniły mnie jego dialogi, w których tak często podkreślał, że wnioski, które regularnie wprowadzają jego rozmówców w zdumienie są niczym więcej niż zwykłą rutyną dla jego genialnego umysłu. Ba, błędy jakie popełniają inni pozwalają mu szybciej dojść do prawidłowych rozwiązań! Całe szczęście, że akurat w tej przygodzie Holmes dość szybko usunął się w cień, a ja mogłam poznać doktora Watsona - człowieka, w moim odczuciu, znacznie bardziej sympatycznego i również nie pozbawionego detektywistycznych umiejętności.
Przygoda z Holmesem była niewątpliwie ciekawym eksperymentem, niemniej minie sporo czasu zanim zapragnę poznać inne przygody znanego detektywa. Kto wie, może następnym razem spróbuję jednak szczęścia z Poirotem...