Akcja o umiarkowanym tempie, bez zbędnego wkraczania w życie prywatne stróżów prawa, za to skupiona na metodycznym poszukiwaniu mordercy. Dawno już nie czytałam tak skonstruowanej powieści sensacyjnej, gdzie nie byłoby dwuznaczności w zachowaniu policjantów, bez ciągłego natykania się na zamglone spojrzenia pań czy pożądliwe rzucanie wzroku przez panów. W końcu jest w treści to, co winno być na pierwszym miejscu w przypadku takiego gatunku. A sam Logan McRae też nie przystaje do innych głównych bohaterów cykli sensacyjnych. Bywa czasem ironiczny w swych wypowiedziach, może i cyniczny, w odpowiedzi na okrutną rzeczywistość, z która styka się każdego dnia. A szczególnie, gdy ma się do czynienia z morderstwami najmłodszych nie można odwrócić wzroku i żyć dalej bez ulewających się emocji. Do tego McRae nie jest święty, czy inaczej, nie jest ideałem człowieka piastującym rolę ochronną w życiu publicznym Aberdeen. Jak każdy popełnia błędy. I nic tak go nie irytuje jak prawnik, który staje w obronie największych szumowin i z uśmiechem na twarzy wciska kit na salach sądowych w imię własnej wygranej, nie biorąc pod uwagę krzywdy ofiar.
Co prawda Autor posłużył się tu schematem prowadzenia śledztwa, organizacją odpraw, analizą motywów kryminalnych, jednak duża tu zasługa budowania atmosfery, działań policji i przede wszystkim konstrukcji wybijających się postaci, których nie sposób z sobą pomylić. Dzięki czemu nie czujemy się po raz kolejny uwikłani w to co już było. Nie mogę też narzekać na konstrukcję dialogów. Nie dość, że logicznie budowane to często podszyte ironią. Są jak gra, choć nie tylko pomiędzy bohaterami, ale i sierżantem McRae a czytelnikiem.
Jednak nie przesadzałabym z tym czarnym humorem, bo w treści aż tyle się nie nazbierało, by można wylewać razem z wiadrami lejącego się z nieba deszczu. Jest tego tak w sam raz poupychane w dialogach i czasem rzucane w przemyśleniach bohatera. Uważam, iż autor nie miała na celu napisanie komedii kryminalnej i to, co ma skłonić czytelnika do uśmiechu, jest w wyważonych proporcjach.
I choć akcja tocząca się w Aberdeen nie sprawdza się w prowadzeniu śledztwa, bo dostarcza wielu problemów "ze znikającymi śladami" w rozmytym deszczem terenie, to nawet ta niekorzystna aura nie jest w stanie powstrzymać sierżanta i jego przełożonego przed tropieniem zabójcy dzieci.
Na końcu zastanowiło mnie, jak sugestywnie Stuart MacBride opisał miejsce akcji, że wciąż miałam poczucie chłodu, mglistości i deszczu, który - wydawać by się mogło - nie opuszczał na dłużej, malując niezbyt zachęcające szkockie obszary. Dlatego te opisy w dużej mierze przyczyniają się tutaj do oddania charakteru powieści i odpowiedniego nasycenia trudów pracy policyjnej.
Właściwie po przeczytaniu zdziwiłam się,że tak dobrze odebrałam tę książkę. Zatem mogę spokojnie sięgnąć po kontynuację.
Na marginesie: chyba udzieliła mi się klimatyczna aura kryminalna, bo mam ochotę zamordować wydawcę za taką drobnicę w druku. Nie ma jak czytać tydzień to, z czym spokojnie można by zapoznać się w dwa dni.