Każdy miłośnik literatury tworzy dla własnych potrzeb listę autorów, których twórczość chciałby poznać. Na takich listach znajdują się różnorodne nazwiska:
- pisarzy, których wypadałoby znać,
- twórców literatury klasycznej,
- najwybitniejszych przedstawicieli ulubionego przez czytelnika gatunku literackiego,
- autorów, którzy są obecnie na topie i wszyscy o nich mówią.
Ja, już od dłuższego czasu planuję poznać twórczość Jonathana Carolla, który sławę i uznanie zyskał dzięki publikacji ”Krainy Chichów”. Carroll pisze utwory pograniczne, których nie można przyporządkować do konkretnego gatunku literackiego, jednak przyjęło się uważać go za twórcę fantastyki. Wydawcy, ze względu na niejasne gatunkowo przyporządkowanie utworów, bardzo długo nie chcieli zdecydować się na publikację powieści Amerykanina. Przełom nastąpił w roku 1980, kiedy to uzyskał on rekomendację Stanisława Lema.
Niestety nie udało mi się zdobyć debiutanckiej powieści autora („Krainy Chochów”), która do dziś jest uważana za jego najwybitniejsze dzieło. Sięgnęłam więc po powieść, której tytuł i opis niezwykle mnie zaintrygowały, i na moje nieszczęście trafiłam chyba niezbyt celnie (a przynajmniej myślałam tak, dopóki powieść czytałam. Po lekturze moje uczucia diametralnie się zmieniły).
„Na pastwę aniołów”, to powieść napisana w roku 1993. Utwór jest trudny w odbiorze – akcja rozwija się powoli, podczas czytania odczuwałam znużenie, również podejmowana w książce tematyka jest bardzo trudna. Powieść Carrolla to nie fantastyka pisana by dostarczać rozrywki, ale powieść filozoficzna traktująca o istocie życia, śmierci i cierpienia.
Trójka pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego bohaterów spotyka się w Wiedniu. Ian McGann spotkał na wakacjach mężczyznę, który rozmawia ze Śmiercią, wkrótce on sam otrzymuje ten dar. Umierający na białaczkę Wyatt Leonard również dostaje możliwość rozmawiania ze Śmiercią, jednak na innych zasadach, gdyż jest niezwykle bliski przekroczenia granicy życia. Arlene Ford, aktorka, która osiągnęła już szczyt kariery wyjeżdża i na stałe osiedla się w Wiedniu, gdzie poznaje Lelanda Zivica, korespondenta wojennego, w którym się zakochuje. Arlena nie przeczuwa nawet kim jest Leland i jaką perwersyjną i okrutną grę rozpoczął wiążąc się z aktorką. Cała trójka otrzymuje możliwość kontaktowania się ze Śmiercią, która przybiera postać znanych bohaterom zmarłych.
Powieść Carrolla jest trudna, nie da się streścić jej w kilku zdaniach. Przyznam, że sięgając po książkę, oczekiwałam raczej lekkiej rozrywkowej powieści, a nie książki, pełnej refleksji o istocie życia i śmierci, mocy człowieka nad Śmiercią i mocy Śmierci nad człowiekiem. Ta powieść w pewnym momencie skojarzyła mi się z filmem „Filadelfia, który ukazał się w tym samym roku co ksiązka Carrolla. Zarówno w „Filadelfi” jak i w „Na pastwę aniołów” występuje problematyka homoseksualizmu i HIV, które były niczym tajemnicze demony, o których ludzie bardzo mało wiedzieli.
Kiedy sięgałam po powieść Carrolla, nie wiedziałam czego mam się spodziewać. W trakcie czytania odczuwałam pewne znużenie i niejednokrotnie zastanawiałam się w czym tkwi fenomen tego pisarza. Skończywszy czytać „Na pastwę aniołów” nie odczułam jednak rozczarowania, a pragnienie ponownego przeczytania tej powieści – wgryzienia się w ten tekst od nowa i ponownego przeanalizowania wniosków do jakich dochodzili bohaterowie po rozmowach ze Śmiercią. Myślę, że nie zakończę jeszcze mojej przygody z tym pisarzem i jak tylko będę miała okazję sięgnę po inne jego powieści.