Sięgnęłam po tę książkę z dwóch powodów. Australia jest dla mnie bardzo odległa, niewiele o niej wiem i ze względów finansowych nie będzie dla mnie osiągalna w najbliższym czasie, możliwe nawet, że nigdy. Czasem mnie przeraża gdy myślę o jej dzikich i niebezpiecznych aspektach, jednocześnie ma w sobie coś tajemniczego, co mocno przyciąga.
„Australia ścieżkami snu” zachęciła mnie tytułem i opisem skupiającym się właśnie na tej duchowej stronie tego odległego dzikiego miejsca. Chciałam poznać wierzenia Aborygenów, życie współczesnych mieszkańców Australii i ich podejście do przyrody, która to tak nieokiełznana i dzika ciągle ich otacza. Przede wszystkim dowiedzieć się jednak jakie ma dla nich religijne i psychologiczne znaczenie.
Dostałam lekko opisaną relację z podróży autorki. Wspólnie z nią mogłam zwiedzić najciekawsze turystyczne miejsca, poznać trochę historii, zapoznać się z ciekawymi ludźmi. Wszystko to przeplatane przemyśleniami na temat współczesnego świata.
Uczucia przyznaję szczerze, mam mieszane. Z jednej strony czytało mi się całkiem przyjemnie. Książka to dobry wstęp, by zapoznać się z Australią samą w sobie, zachęcić do podróży rozwiać wątpliwości, ale także uczulić na możliwe niebezpieczeństwa. Mamy rozdziały poświęcone wierzeniom i historii, które są bardzo ciekawe, jednak zostawiają stanowczo za dużo niedosytu.
Jest to taki typowy dzienni turystki, która napisze, co ją zachwyciło, na coś innego ponarzeka. Uwzględni swoje przemyślenia, które są owszem ważne, ale nie jakieś mocno odkrywcze. Trochę za dużo było tu niepotrzebnych prywatnych „przygód”, które nie były ani jakoś mocno ciekawe, ani zabawne, więc moim zdaniem po prostu w tej książce zbędne.
Autorka wraz z mężem w pośpiechu zalicza różne miejsca. Sama zaznacza, że mieli oni konkretny plan wycieczki i bardzo im zależało, żeby go zrealizować, co jest jak najbardziej zrozumiałe. Jednak przez to poznajemy Australię od strony właśnie turysty, który chce coś zobaczyć, coś tam poznać a książka zapowiadała kogoś, kto chce się w ten "świat snu" i dzikiej przyrody wgłębić. Zabrakło mi czegoś, co by wyróżniło tę książkę, więcej rozmów z tubylcami, a nie z innymi turystami. Dłuższego zatrzymania się w jakimś miejscu, poznania go z każdej możliwej strony.
Nie nakłaniałabym autorki do jakichś niebezpiecznych przygód, ale prócz narzekania na dłuższe wędrówki, niewygody, czy zobaczenie węża nie działo się nic szczególnego. Mogły to być nawet ciekawe historie zasłyszane od innych ludzi. Wszystkiego tu jest naprawdę niewiele. Dużo informacji podanych było z innych książek.
Same przemyślenia tutaj nie ratują, skupiają się na covidzie, o którym już nikt za bardzo myśleć nie chce. Zgadzam się a autorką, że człowiek potrzebuje takiego powrotu do natury. Jednak chyba sama ona widzi, że nie jest to łatwe. Z pewnością nie zaczniemy żyć jak dawnej Aborygeni.
Książka może się spodobać komuś, kto lubi czytać pamiętniki z podróży, lekkie książki, które mogą zainspirować do tego gdzie się wybrać i jak na daną podróż przygotować. W tym wypadku książka sprawdza się znakomicie. Dostałam wydanie niepełne w PDF, nie wiem, jak będzie wyglądać wersja papierowa, ale myślę, że książce również bardzo pomogłby piękne zdjęcia, które nadałby jej charakter turystycznego przewodnika, pełnego anegdot.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.