Człowiek uwielbia opowieści. Nikt tak pasjonująco o przyrodzie nie opowiada jak David Attenborough. Nie tylko Jego filmy są świetne. Pisze równie ciekawie. Zaktualizowana w ostatnich latach książka „Życie na Ziemi” ma jedną wadę – jej lektura kiedyś się kończy. Publikacja jest konsekwencją kilkuletniej wyprawy autora w różne rejony świata. Materiał zebrany zbudował chronologiczną opowieść, w której pojawiają się kolejne grupy organizmów, odzwierciedlając miliardy lat budowania ziemskiej złożoności. Przyrodnik świadomie wybrał do opowieści niewielką grupę kluczowych właściwości – ‘wynalazków ewolucji’ – by z ich ogólnego opisu przejść do konkretnych przykładów realizacji. Bogactwo form walki o przetrwanie osobnicze i przedłużenie gatunku nie pozwala oderwać się od lektury. Kolorowe zdjęcia, często całostronicowe, dodają kolejnego wizualnego wymiaru całości.
W każdym z kilkunastu rozdziałów dziennikarz przybliżył ważny element anatomii i jego konsekwencje etologiczne. Znalazło się miejsce na fotosyntezę, budowę segmentową, techniki rozmnażania roślin, wyewoluowanie struny i kręgosłupa, wymarsz zwierząt na ląd i pojawienie się płuc, techniki latania, żyworodność, wyścig zbrojeń łowca-ofiara czy nowatorstwa ewolucyjne dokonane przez naczelne. Każdy z tych przełomów ziemskiego życia jest barwnie rozwinięty wieloaspektowymi przykładami. Z jednej strony dostajemy charakterystyczne techniki stosowane przez określoną grupę (jak istnienie łożyska) ze szczególnym zwróceniem uwagi na wariacje i wyjątki (stekowce i torbacze). Taka dwutorowa narracja – proces ogólnobiologiczny i fascynujące przykłady - służy kilku celom. Attenborough za swój priorytet w opowieści uznaje dobitne przekazanie odbiorcy: ciągłości życia, kontinuum międzygatunkowej zmienności i złożoności relacji konkretnych ekosystemów. Pilnując ram systematyki (każde zdjęcie zawiera opis nazwy gatunkowej organizmu po łacinie), biolog przestrzega czytelnika przez przesadnym skupianiem się na kladystyce, która nie powinna dominować w popularyzacji, choć jest niezbędna ekspertom. Nam powinny wystarczyć czasem szokujące wnioski, chociażby taki (str. 117):
„Potomkami tej grupy, ryb chrzęstnoszkieletowych, są rekiny i płaszczki. Ten pradawny podział w rodowodzie ryb oznacza, że ludzie są bliżej spokrewnieni z dorszem niż z rekinem.”
Właściwie każda strona książki to źródło inspiracji, pobudzania wyobraźni czy zdziwienia. Krótka lista zachęt:
· ślimaki morskie magazynujące trucizny swych ofiar (str. 36)
· fascynująco złożony sposób rozmnażania się sagowców (str. 74)
· mrówki hołdujące niewolnictwu (str. 116)
· proces zmian morfologicznych ambystomy skutkujący osobniczo rezygnacją z neotenii (str. 143) – detale zostawiam każdemu do wyczytania
· kulturowe innowacje makaków japońskich – tak na naszych oczach (str. 300-301)
itd.
Wyliczanka mogłaby być długa, ale nie wolno odbierać innym przyjemności. To wciąż ten sam człowiek, który od dekad przyciąga miliony przed ekrany.
Dalsze rozwodzenie się nad superlatywami książki jest bezzasadne. Przedstawione powyżej argumenty wystarczą. W zasadzie ktoś mógłby przyczepić się do oględności w używaniu słownictwa naukowego, do uproszczeń i niedopowiedzeń. Attenborough już we wstępie takie wątpliwości wyjaśnił przekonująco. To nie jest podręcznik akademicki, tylko ‘lista przyrodniczych przebojów’ opowiedziana cudownym językiem niepoprawnego entuzjasty. „Życie na Ziemi” otwiera oczy, zachęca do myślenia i przestrzega. Choć autor dopiero pod koniec pracy dzieli się kilkoma smutnymi refleksjami o kondycji przyrody w dobie ‘antropocenu’, to na każdej stronie daje pośrednio do zrozumienia o kruchości wypracowanych przez kilka miliardów lat relacji. Językiem fizyki, poprzez daleko idące analogie, mógłbym przyrównać świat organiczny do przestrzeni konfiguracyjnej optymalizowanej rachunkiem wariacyjnym skutkującym ścieżkami przez które podążają organizmy. W zasadzie nie trzeba wielkich słów, by zrozumieć, że unikatowość rozwiązań biologicznych w ostatnich stuleciach stała się zakładnikiem wygody i głupoty naszego gatunku.
Bardzo dobrze wypadła strona edytorska i korekta. W kilku miejscach pojawiają się przypisy i aktualizacje (nawet do 2023 roku). Są pewne uściślenia nazewnicze. Udało się nie zepsuć pulsującego barwą języka wielkiego popularyzatora nauki.
WYBITNE – 9/10
/numeracja stron na podstawie wydania PWN 2024/