„Krew, która nas dzieli” Edyty Prusinowskiej to opowieść, która opowiada o Dakocie, której jedynym celem jest perfekcyjne zdanie egzaminów, aby dostać się na studia medyczne. Kiedy kolega z klasy prosi ją o korepetycje - dziewczyna zgadza się bez wahania, gdyż jest to świetna okazja, żeby zarobić szybkie pieniądze. Ostatni rok w liceum nie będzie jednak taki prosty. Śmierć jednego z nauczycieli i następujące po niej wydarzenia zmienią wiele w życiu Dakoty i jej przyjaciół.
Książkę przesłuchałam w ramach akcji Czytaj PL, którą czyta sama autorka. Nie miałam co do niej wielkich oczekiwań, ale z czasem, gdy coraz bardziej zaczęła mi się podobać zaczęły się zwiększać. Liczyłam na ciekawą intrygę, akcję, coś, co mnie zaskoczy. Pierwsza połowa była niezwykle wciągająca, intrygowała klimatem tajemnicy, bohaterowie, mimo że zachowywali się nieodpowiedzialnie, czasem irytowali, to ich lubiłam. Im dalej, tym bardziej zaczęłam odczuwać irytację, bo wydarzenia, które się działy były absurdalne. Dlatego, jeśli macie ją w planach to nie czytajcie następnego akapitu tej recenzji, ponieważ pojawiają się spoilery, ale inaczej nie da się opisać tego, co mi nie pasowało.
Mogłabym wymieniać całkiem sporo sytuacji, które nawet bez wampirów nie mogłyby się wydarzyć, np. nastolatka potrafiąca stworzyć antidotum (nawet tej sceny nie było w książce, pierwsze bohaterka była załamana, a potem nagle dowiadujemy się, że jednak je zrobiła), a na dodatek potrafi czytać dokładnie wyniki badań i stwierdzić, że zostały sfałszowane; magiczne wyleczenie jej matki z alkoholizmu mnie zdezorientowało, bo to jest tak złożona choroba, że wymazanie z pamięci przykrych wspomnień na pewno by nie pomogło; Erin i jej miłość do Dakoty, choć tak w rzeczywistości dziewczyny totalnie się nie znają, ta jej daje jakieś drogie prezenty; Henry wyznaje Dakocie, że kiedyś się przyjaźnili, ale jego ojciec wymazał jej pamięć i ona nie jest tym faktem zaskoczona, nie jest w szoku, nie zastanawia się nad tym tak samo istnienie wampirów nie poddaje w wątpliwość. On jej powiedział, że jest wampirem, a ona okej, fajnie. Pojawia się w niej także słynna scena mająca przełamać okresowe tabu. Czy była potrzebna? Nie. Czy była aż taka zła? Nie, ale na pewno żenująca. Gdybym nie jechała autobusem to padłabym ze śmiechu. Końcówka była równie absurdalna niczym meksykańska telenowela jak i wcześniejsze wydarzenia, ale przymknęłam na nią oko. Po tym co przesłuchałam raczej nic nie powinno mnie już zaskoczyć.
Mimo to przyznam, że dobrze się bawiłam, miałam z tego niezły ubaw. To jest jedna z tych książek, która pomimo dziwnych sytuacji, irytujących bohaterów, staje się dla niektórych ulubioną książką, guilty pleasure jak dla mnie lub historią, o której chce się zapomnieć. Dla mnie jest to guilty pleasure. Można przy niej dobrze się bawić. W końcu bohaterowie mają o wiele ciekawsze życie niż moje własne. Popełniają błędy, są wampirami (niektórzy), tworzą antidotum, poświęcają się z miłości dla osoby, którą ledwo co znają. Także słuchając tej książki nie nudziłam się. Raczej nigdy nie będę się zajmować tego typu rozrywkami, ale przeżyłam to z Dakotą i Henrym. Czy warto? Nie wiem. Zależy, czy lubicie tego typu książki wypełnione osobliwymi zdarzeniami w roli głównej z wampirami. Jeśli chodzi o postacie to moim zdaniem autorka dobrze je wykreowała. Najciekawszą bohaterką jest Erin, mimo że irytowała mnie ciągłym powtarzaniem, jacy to ludzie są głupi. Podobało mi się ukazanie pasji Dakoty. Może wstawki niczym z podręcznika biologii nie były aż takie interesujące, ale pokazywały jej zainteresowanie.
Reasumując „Krew, która nas dzieli” Edyty Prusinowskiej to powieść fantastyczna, w której pojawiają się wampiry. Pomimo wielu dziwnych sytuacji, absurdów całkiem dobrze się bawiłam, ale odniosłam wrażenie jakby autorka miała mnóstwo pomysłów i nie potrafiła zdecydować się na jeden konkretny, przez co powstał miszmasz. Ostatecznie zdecydowałam się jej dać 5/10. Myślę, że z ciekawości sięgnę po kolejny tom.