Nazwisko Roalda Amundsena jest ogólnie znane. Na przykład w Gdańsku jego imię nosi jedna z ulic na Morenie (taka dzielnica daleko od morza), jednak gdyby zapytać Gdańszczan, czym ów Norweg zasłużył sobie na takie wyróżnienie, wiele osób miałoby problem z odpowiedziłą. Sam bym się zakłopotał. Dlatego bardzo ucieszyłem się, gdy przeczytałem, że na polskim rynku pojawia się biografia tego wielkiego podróżnika i ostatniego odkrywcy, od razu widziałem, że książkę kupię i przeczytam, i tak też zrobiłem. Ze smutkiem przyznaję, że się zawiodłem, może nie bardzo, ale zawsze...
Przede wszytskim nie wiem dlaczego lektura szła mi jak po grudzie – zacząłem w czytać w maju, skończyłem pod koniec lipca i cały czas zastanwiałem się dlaczego ta książka tak strasznie mi nie wchodzi, co jest z nią (albo ze mną) nie tak i nie znalazłem jednoznacznej odpowiedzi, bo bądź co bądź jest to całkiem solidna biografia, do tego biografia ciekawego człowieka i wreszcie biografia pisana pod współczesnego odbiorcę. Zacznę więc po kolei.
Sephen Bown musiał podczas pisania tej książki strasznie Amundsena polubić i niestety ciężko mi było przejść nad tym do porządku dziennego – każdy czyn podróżnika, każdy jego błąd czy złe zachowanie względem innego człowieka jest przez autora tłumaczone i usprwiedliowne (Amundsen zrobił tak i tak, to nie było dobre, ale z drugiej strony to nie miał wyboru/sytuacja go zmusiła/inni byli gorsi).
Po drugie strasznie irytowała mnie struktura książki – akapit zaczyna autor, w zdanie płynnie wplata cudzysłów, czasami wielozdaniowy, by zakończyć już swoim zdaniem i chwilami naprawdę trudno było mi się połapać gdzie mówi do mnie Bowen, a gdzie przepisuje cudze dzieła. To może są chociaż przypisy? A gdzie tam! Jedynymi przypisami w całej książce są te od tłumacza (i chwała mu za to!), zresztą, ze źródłami mam kolejny problem i tu przechodzimy do punktu trzeciego:
Bo po trzecie jak autor przynaje w posłowiu, w dużej mierze podczas pisania powieści bazował na archiwach cyfrowych New York Timesa, która to gazeta miała relacje z wypraw Amundsena na wyłączność, co według mnie trochę źle świadczy jej obiektywiźmie (gazeta płaciła Amundsenowi sama na nim zarabiając, podejżewam więc, że starała się aby jego medialny wizerunek był jak najbardziej pozytywny). Poza tym Bown korzytsał podczas pisania ze świerzo przetłumaczonych pozycji norweskich, gdzie odkrywca jest bohaterem narodowym (czy Norwegowie pisaliby niepochlebnie o swoim ulubieńcu, mającym wielki wkład w odzyskanie przez ich kraj niepodległości? Nie sądzę.)
Ciekawe jest za to spojżenie na Amundsena od strony biznesowej – Bown bardzo skupia się na tym jak podróżnik finansował swoje wyprawy (sam zbieral fundusze), czy jak dbał o swój piar w mediach i to jest najbardziej interesująca część książki.
Słowem podsumowania Ostatni wiking to solidna pozycja, jednak nie wiem czy warta uwagi jeśli ktoś wcześniej tak jak ja niewiele widział o Amundsenie czy szerzej o czasie ostatnich odkryć geograficznych – z braku laku można poczytać, jednak chyba bardziej jako uzupełnienie wiedzy.