Amundsen!
Samo to nazwisko niesie pieśń arktycznych wiatrów, tajemnicę spowitych bielą miejsc na ziemi. Spośród wszystkich ludzi jako pierwszy stanął na obu wierzchołkach naszego wirującego świata. Od dzieciństwa poświęcił życie odludnym szlakom polarnym, a gdy jako zaprawiony w bojach stary człowiek ruszył samolotem na wyprawę ratunkową w białą ciszę, jego ukochana kraina śniegu wreszcie się o niego upomniała.
Tak o Amundsenie pisano 100 lat temu (prawie dosłowny cytat z epilogu książki).
Co to był za gość!
Niesamowite życie i spełnianie marzenia, bo już jako piętnastolatek postanowił, że zostanie polarnikiem. Sukces odniósł dzięki uporowi, wyobraźni i przez lata zdobywanym doświadczeniom. Jako nowator w swojej branży zaufał psom i lekkim saniom, nartom, inuickim zwyczajom i niedogotowanemu mięsu z fok. Do wypraw przygotowywał się drobiazgowo, znał się na ludziach i nie stronił od koniecznych działań marketingowych. Odwiedził co zaplanował, zobaczył co chciał. Umarł spełniony.
Ma swoje morze, lodowiec, pasmo górskie, krater księżycowy i planetoidę.
Czytało mi się świetnie, jak zwykle o człowieku, który spełnia swoje marzenia. A poza tym to świetna biografia. Fascynująca.
Rację ma Veinylover, który w swojej opinii twierdzi, że „na pewno książkę powinni przeczytać miłośnicy przygód, podbiegunowych klimatów i ci wszyscy, którzy nic nie wiedzą o Roaldzie Amundsenie".