„Wieczne igrzysko. Kres dnia” autorstwa Jakuba Pawełka to dosyć dziwna książka. Akcja jest tak wartka, że chyba opis zdarzeń nie nadąża… Wszelkie opisy ludzkich uczuć są, jakby to powiedzieć, dosyć płytkie. Brakuje szerszych opisów sytuacyjnych, opisów miejsc, opisów tego jak wyglądają ci piekielnicy. Są tylko informacje ogólne, jakby Autorowi zabrakło, może nie tyle pomysłu, ale kartek do zapisania. Momentami miałem wrażenie, jakby spieszył się on do czegoś nieokreślonego, a przecież czuć, może podskórnie, że w powieści kryje się coś fajnego. Może zwyczajnie mnie nie udało się tego czegoś odnaleźć. Ogólnie rzecz biorąc pomysł super, ale to wszystko nadaje się na zdecydowanie obszerniejszy tom. Przez tak skróconą formę, powieść mocno traci na finezji. Ale do rzeczy.
Choć nie czytałem pierwszej powieści z tego cyklu, to bardzo łatwo rozeznać się gdzie w trawie „zło” piszczy. Tak więc, po ataku sił piekła na Morawach, piekielne legiony ponawiają atak, tym razem we Włoszech, w tym sercu chrześcijaństwa. O ile pierwsza emanacja była bezładna, chaotyczna, o tyle drugie podejście piekielników jest przemyślanie zorganizowane. Nic dziwnego, że przeprowadzają zmasowany atak na siły ludzkości, aby otworzyć wrota dla kolejnych pomiotów czeluści. Co ważne, tak zwana Kapituła, czyli taki religijny odpowiednik marvelowskiej TARCZY, jest podzielona. Pomimo skali piekielnego ataku, w najlepsze trwają zakulisowe walki o władzę, wyrównywanie osobistych porachunków pomiędzy religiami. Słowem – wszystko idzie jak po grudzie. Nawet sama operacja „zbrojna” przeciwko piekielnikom się sypie. Brakuje amunicji, koordynacji, wytrwałości… a posiłki zamiast nadejść, siedzą u siebie w domu. Podsumowując – rozkręca się apokalipsa i nikt nic konstruktywnego nie robi. Ok – poza grupą straceńców.
Co w tej książce zachwyca? Jeśli nie zwracać uwagi na okrojone opisy fabuły, można by uznać, że w bardzo fajny sposób Autor opisuje walki frakcyjne u ludzi władzy. W tym przypadku chodzi o „porachunki” pomiędzy religiami. Obraz jaki wyłania się z powieści jest również mocno przekoloryzowany. Żydzi są przebiegli, muzułmanie są szlachetni i gotowi do współpracy, buddyści zwlekają, choć nie wiadomo na co, a chrześcijanie próbują rządzić, brudząc sobie dłonie krwią, na lewo i prawo. Nie przebierają w środkach, idą po najmniejszej linii oporu, bo liczy się – trochę tak jak w życiu – tylko władza, tylko stołki… No, przynajmniej na początku. I to w zasadzie tyle.
Co denerwuje? Jak już pisałem powyżej – cała fabuła jest za wartka. Dzieje się szybko, bez sensu. Wszędzie jest tylko przemoc i interesy. Ludzkość została zminimalizowana do formatu pół-bestii – podzielonej, zakłamanej i pełnej złości. Może i taka jest, ale przecież nie tylko te przymioty nas charakteryzują. Owszem, mamy wątki, gdzie wychyla się odrobina dobroci, ale zazwyczaj szybko marnie kończy. Nie podoba mi się również wrzucanie co chwila przekleństw. Rozumiem potrzeby fabuły, ale chyba nie ma aż tak źle, aby elita, nawet jeśli jest tylko wymyślona w książce, musiała poruszać się w konwencji inwektyw, jakby to była jej życiowa mantra. Przez natłok różnych informacji i płytkich rozmów czy przemyśleń bohaterów, ciężko było mi skupić się na lekturze. Wszystko było podane na tacy, bez upiększeń, bez dodatków, bez dozy niepewności. Zasadniczo od początku można było się domyślić, jak skończy się książka. Najdziwniejszy był dla mnie fakt, że piekielników szło zlikwidować zwykłą bronią, trochę tak, jakby grało się w przestrzenną konsolę do gier. Owszem, z możliwością utraty własnego życia, ale nie zmienia to dziwności takiego rozwiązania. Tak więc, te piekielne legiony nie są aż tak niemożliwe do pokonania. Tylko wewnętrzne podziały przeszkadzają w tym, aby rozprawić się z nimi raz, a dobrze.
Przykro mi, ale nie bardzo przypadła mi do gustu. Zwyczajnie zmęczyła mnie, znudziła. Nie czułem żadnej intelektualnej zabawy, wręcz przeciwnie – jakbym czytał podręcznik rzemieślnika – proste zdania, proste opinie, zero wyobraźni, dowolności i swobody. Autor wyznaczył czytelnikowi granice, i nie pozostawił żadnego pola do manewru, do obrony przed fabułą. Może odrobina inaczej. „Wieczne igrzysko. Kres dnia” czyta się trochę tak, jakby czytało się wojskowe sprawozdanie, i to częściowo utajnione. Jeśli ktoś lubi, super, ale to nie moja bajka. Czytajcie więc na własną odpowiedzialność.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.